Sky Blue Bobblehead Bunny

27 grudnia 2012

Destiny - Prolog



 Prolog


Miałyśmy wstawić świątecznego one shota i pewnego razu zaczęłyśmy rozmawiać o tym, co każda z nas mogłaby napisać. Puściłyśmy przy tym wodze wyobraźni i zboczyłyśmy na inny temat. Wymyślanie co może być w tym zawarte, sprawiło nam taką przyjemność, że zdecydowałyśmy się napisać opowiadanie.
Był to nasz wspólny pomysł, więc postanowiłyśmy, połączyć siły i pisać je razem.
Wstawiamy prolog, jeśli się spodoba i zaciekawi będziemy pisać kolejne rozdziały. ^_^
Bardzo prosimy o komentowanie, bo to niezwykle pomaga w pisaniu.


                                                                                
                                                                                    ~Mańka i Zośka



        Był późny wieczór, wręcz noc. Niebo było ciemne, zachmurzone. Stałem pod murem pewnej korporacji. Dni jej szefa były już policzone. Krople deszczu skapywały na moją skórzaną, czarną kurtkę, wydając charakterystyczne dźwięki. Westchnąłem ciężko, przeczesując wilgotne włosy i spojrzałem w górę. Budynek, który obserwowałem oświetlała jedynie latarnia stojąca na rogu ulicy. W środku nikogo nie było. Ludzie skończyli już swoją pracę. Tylko w jednym z okien nadal świeciło się słabe światło. To właśnie on tam był. Obserwowałem go od paru dni i już wiedziałem, że zawsze ostatni opuszcza biuro.
Stojąc tam jakiś czas uznałem, że należy  wkroczyć do akcji. Czekanie się opłacało, ponieważ szansa, że jacyś świadkowie mogliby to zobaczyć, znacznie się wtedy zmniejszyła. Nie chciałem przechodzić przez główną bramę. Wchodziłem od tyłu. Musiałem przeskoczyć przez średniej wysokości ogrodzenie, aby dostać się na plac budynku. Nie sprawiło mi to większego problemu. Wspiąłem się na mur, lecz szybko z niego zeskoczyłem widząc, że światło w oknie nagle zgasło.
     - Cholera - zakląłem pod nosem - zbyt długo zwlekałem. Wiedziałem, że nie mam ani chwili do stracenia.
Postanowiłem nie czaić się już więcej i prędko wykonać zadanie, zanim wszystko mi się spieprzy. Szybko przeskoczyłem przez przeszkodę, dzielącą mnie od posiadłości. Nie zastanawiając się długo wyjąłem pistolet z kabury, przypiętej do pasa i podążyłem w stronę wejścia.
Nie miałem czasu na zabawy w podchody. Jednym sprawnym kopniakiem otworzyłem drzwi i rozejrzałem się wokół. Nikogo nie było. Zdziwiło mnie to, gdyż myślałem, że zaraz po wejściu wpadnę na uzbrojoną po zęby ochronę. Poczułem się zażenowany, ponieważ wszystko wskazywało na to, że dzisiaj się nie zabawie. To zbyt proste jak dla mnie. Potrzebowałem adrenaliny, a ostatnio coraz mniej miałem okazję ją poczuć. Przechodząc przez zupełnie ciemny korytarz, próbowałem znaleźć schody. Starałem się być tak cicho, jak tylko potrafię. Z bronią w dłoni, powoli stąpałem po schodkach. Kiedy znalazłem się na piętrze, usłyszałem kroki. Schowałem się za ścianą czekając na swoją ofiarę. Gdy był już na tyle blisko abym móc go schwytać, usłyszałem dźwięk telefonu. Zatrzymał się i odebrał go. Z tego co udało mi się usłyszeć, musiał wrócić do swojego biura. Pomyślałem, że teraz będzie jeszcze prościej, bo mogę zajść go od tyłu. Upewniając się, że zniknął za rogiem zacząłem skradać się za nim. Sprzątnięcie go, będzie teraz dziecinnie proste. Kroczyłem za nim cichutko, niczym tygrys za bezbronną antylopą. Słyszałem tylko jego rozmowę przez telefon. Nagle przeklną głośno otwierając z zamachem drzwi do swojego gabinetu. Wpadł do niego jak huragan. Rozrzucał papiery, szukał czegoś, a ja przyglądałem mu się przyczajony, przez uchylone drzwi. Wiedziałem, czego nie może znaleźć. Kiedy skończył rozmowę rzucił wściekły telefonem o ścianę. Był tak pochłonięty dokumentami, że nawet nie zauważył jak wszedłem do pomieszczenia. Oparłem się nonszalancko o framugę drzwi i patrzyłem zirytowany na jego poszukiwania. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki białą kartkę złożoną kilka razy, następnie ją wyprostowałem i postanowiłem pomęczyć trochę swoją ofiarę.
       - Tego szukasz? – rzuciłem lodowatym głosem. Zerwał się z miejsca przerażony i złapał za klatkę piersiową. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jaki najbardziej lubiłem, przed wykonaniem egzekucji.
- Kim jesteś? - wyrzucił z siebie, łapiąc głośno oddech. Cofnął się do tyłu wpadając  na ścianę. Uśmiechnąłem się szyderczo i zrobiłem kilka kroków do przodu wyciągając broń. Widząc ją, przełknął głośno ślinę, a jego źrenice w napływie paniki zrobiły się mniejsze niż dotychczas. Machałem nią jak niegroźną zabawką. Widziałem śmiertelny strach w jego oczach. Przybliżyłem się przykładając pistolet do jego skroni. Drugą ręką pomachałem mu świstkiem papieru przed twarzą.
-Skąd to masz? - zapytał głosem drżącym z przerażenia. Był cały roztrzęsiony, po czole spływały mu krople potu, a  oddech stawał się coraz głośniejszy. Wiedziałem, że od tego dokumentu zależy całe  jego życie. Widząc, że nie jestem skory do rozmów, próbował się ratować.
- Czego chcesz? – zajęczał.
- Twojej śmierci, zadowala cię taka odpowiedź? - spytałem wkładając kartkę z powrotem do kieszeni, wolną ręką ściskając go za gardło na tyle mocno, że z trudem łapał oddech.
- Proszę, oszczędź – wydyszał ostatkiem sił, a ja zaśmiałem się na te słowa.
Czy człowiek, który nie miał litości dla nikogo, właśnie prosi mnie o ułaskawienie?
Nie chciałem dłużej tego ciągnąć, więc pociągnąłem za spust, Po gabinecie rozległ się krzyk przerażenia, zmieszany z hukiem wystrzeliwanej kuli. Mężczyzna upadł bez życia na podłogę. Odsunąłem się z odrazą na widok kałuży szkarłatnej cieczy, która wciąż się powiększała. Nie miałem zamiaru nawet plamić sobie butów krwią, takiego śmiecia. Skierowałem się do wyjścia z uśmiechem satysfakcji. Misja wykonana. Nie miałem wyrzutów sumienia, to była moja praca. Z resztą to nie był człowiek niewinny. Sam skrzywdził wielu nieszkodliwych ludzi. Zasługiwał na śmierć. Zabijając go, być może uchroniłem kogoś bez winny przed niesłuszną karą.
      Przy drzwiach wejściowych jeszcze raz rozglądnąłem się wokół stwierdzając, że mogę spokojnie wycofać się z budynku. To było naprawdę dziwne, że nikt nie pilnował takiej szychy, sprawiając tym samym, iż ta stała się łatwą ofiarą. Deszcz na szczęście przestał padać, chmury rozeszły się, a na granatowym niebie pojawiły się małe, świecące punkciki zwane gwiazdami. Ucieszyłem się, bo byłem już wystarczająco przemoczony. Przeskoczyłem przez mur i znów znalazłem się na ciemnej ulicy oświetlanej jedynie przez samotną latarnię. Powolnym krokiem, nie zwracając uwagi na kałuże, szedłem w stronę mojego pojazdu. Wskoczyłem na czarny ścigacz, założyłem tego samego koloru kask i ruszyłem z piskiem opon przed siebie. Czułem jak chłodny wiatr smaga moje ciało, mimo tego, że było okryte specjalną skórzaną kurtką. Nabierając szybkości, czułem nieograniczoną wolność i lekką adrenalinę. Wjeżdżając na dwupasmówkę rozpędziłem się, a warczący silnik mojego ścigacza można było usłyszeć pewnie na drugim końcu miasta. Z daleka zamigotała sygnalizacja drogowa. Na moją twarz wstąpił zawadiacki uśmieszek, gdy zobaczyłem czerwone światło. Nie zwróciłem na nie uwagi, tylko przejechałem nie zwalniając ani odrobinę. Nie dało mi to jednak żadnej satysfakcji, ponieważ drogi i ulice o tej porze były puste. Miasto zapadło w głęboki sen. Lubiłem noc. Była moją jedyną partnerką, pod której osłoną dokonywałem zbrodni, a ona była ich świadkiem. Nie minęło dużo czasu jak znalazłem się przy osiedlu na którym znajdowało się kilka niewysokich budynków. Zatrzymałem się pod jednym z nich. Z pozoru, wyglądał jak zwykła kamienica, nie wzbudzająca żadnych podejrzeń. Zaparkowałem mój pojazd przy kamiennym krawężniku i wszedłem do środka. Było ciemno, ale ja często poruszałem się w ciemnościach, więc nie sprawiało mi to dużego problemu. Poza tym znałem tę drogę na pamięć. W budynku nie mieszkał ani nie przebywał nikt z cywili, ani jakieś inne nieproszone osoby z zewnątrz. Ludzie trwali w przekonaniu, że nie nadaje się ona do zamieszkania, z powodu swojej starości. Byli w ogromnym błędzie. Podziemia tych oto kamienic to jedna wielka baza, w której nasi naukowcy konstruują takie bronie, preparaty, urządzenia i gadżety o jakich się nawet ludziom z policji nie śniło. Cała posiadłość została wykupiona przez mojego szefa z obawy przed niepożądanymi gośćmi. Nikt nie mógł dowiedzieć się o jej istnieniu. W innym wypadku przypłaciłby za to swoim życiem. Wspiąłem się po schodach na drugie piętro i rozglądając się, podszedłem do jednych z drzwi. Nie były one zamknięte, a z wnętrza zdało się usłyszeć odgłosy świadczące o czyjejś obecności. Wszyscy papierkowi pracownicy udali się do domów, a agencji na misje. Było pusto jak nigdy. Późnymi porami zawsze tu wrzało. Teraz w biurze pozostał jedynie Park Sun Jong - sekretarz, odpowiedzialny za wypełnienie dokumentów, oraz nasz szef. Oni jako ostatni zazwyczaj, opuszczali budynek. Nacisnąłem pewnie klamkę i wszedłem do środka.
     - Minho, jak dobrze, że już jesteś - powitał mnie, znudzony Onew, siedzący przy biurku, na którym leżała sterta papierów. Wyglądał jakby zaraz miał je wszystkie porozrzucać i podpalić.
- Jinki? Co ty tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być już w domu? – zapytałem zdziwiony, ściągając z ramion kurtkę.
Szatyn spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, zsuwając okulary bardziej na nos.
- Powinienem, ale nasz kochany Sunjong musiał nagle wyjść i oczywiście to ja byłem zmuszony go zastąpić - oznajmił ironicznie - nie wiem co wy byście beze mnie zrobili – westchnął, po chwili wracając do wcześniejszej pracy.
Uśmiechnąłem się lekko. Cały Jinki, nasz grupowy ,,ojciec’’. Zawsze służył pomocą, mimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądał jakby sam jej potrzebował. Nigdy nie zostawiał nikogo w potrzebie i jak na swój zawód był nadzwyczaj grzeczny i kulturalny. Do tego był najbardziej spokojnym człowiekiem jakiego znałem, lecz kiedy znajdowała się taka potrzeba, potrafił zmienić się w maszynę do zabijania. Ludzie z niewtajemniczonego środowiska, widzieli Jinkiego jako zabawnego, niezdarnego chłopaka, ale w pracy wykazywał się niezwykłą precyzją i oponowaniem.
- A właśnie. Jak misja? - spytał nie odrywając wzroku od dokumentów.
- Jak zwykle, wszystko poszło zgodnie z planem – odpowiedziałem, opierając się o parapet i upijając łyk kawy, którą wcześniej wyciągnąłem z automatu - tylko nie mów, że we mnie wątpiłeś, hyung.
- W ciebie? Nigdy. Przecież wiem, że każda twoja misja jest drobnostką, która nawet nie zdołała chociaż trochę napędzić ci stracha- skwitował z uśmiechem, spoglądając na mnie znad okularów - Powinieneś pójść do szefa. Mówił, że ma dla ciebie kolejne zadanie.
Mimowolnie się ucieszyłem, bo zapowiadało to kolejne zajęcie i odrobinę rozrywki. Przynajmniej nie będę nudził się w domu, udając przed sąsiadami, że jestem studentem  architektury.
- Właśnie się do niego wybierałem. Dzięki.
Odstawiłem plastikowy kubeczek na blat i skierowałem się w stronę gabinetu. Zapukałem lekko i słysząc ciche "wejść", otworzyłem drzwi. Pomieszczenie to posiadało jedno duże okno, w tej chwili zasłonięte do połowy roletą w kolorze ciemnej zieleni. Widok z niego obejmował dużą rzekę,przepływającą przez miasto i most znajdujący się na niej. Przy jednej ze ścian stał regał z książkami. Na środku pokoju było duże biurko, a za nim na czarnym fotelu siedział starszy, ale jak na swój wiek bardzo umięśniony mężczyzna. Był ubrany w ciemny garnitur, który komponował się z jego czarnymi, ale lekko siwymi włosami. Był zajęty pisaniem czegoś na komputerze. Gdy podszedłem bliżej, spojrzał na mnie, a ja ukłoniłem się lekko.
    - Misja wykonana - oznajmiłem, na co on uśmiechną się, a wokół jego oczu pojawiły się kurze łapki. Lubiłem go. Wiedziałem, że darzy mnie zaufaniem, dlatego starałem się wszystkie zadania wykonywać perfekcyjnie.
- Cieszę się, Minho – odparł wstając z fotela. Podszedł do okna i odsłonił bardziej roletę, spoglądając w ciemne niebo.
- Słyszałem, że masz dla mnie nowe zadanie - przerwałem ciszę.
- To prawda. Nie będzie to takie proste jak zazwyczaj. Jest bardzo ważne, więc postanowiłem powierzyć je tobie, jako mojemu najlepszemu człowiekowi. - Uśmiechnąłem się lekko na te słowa. Czułem się dumny z tego, że jestem jedną z bardzo wielu osób dobrze przeszkolonych, którą tak bardzo docenia. Wiedziałem, że moja ciężka praca nie idzie na marne. Cieszyło mnie to, że w końcu w moje ręce wpadnie zlecenie, pełne ryzyka i niebezpieczeństw.
- Usiądź i posłuchaj mnie uważnie - odwrócił się i poluzował czerwony krawat. Wskazał dłonią na krzesło na przeciwko biurka, odchodząc od okna i następnie zajął swoje miejsce. Wykonałem polecenie i wsłuchiwałem się uważnie w jego słowa.
- Szkolenie nowych ludzi bywa bezsensowne i kosztowne. Najczęściej giną w pierwszych misjach. Myślałem o tym, że mogą źle przechodzić treningi i nie potrafią dobrze ocenić sytuacji zagrożenia. Jednak wczoraj zginęło dwóch naszych doświadczonych ludzi z zachodu. Przeanalizowałem całą sytuację i doszedłem do wniosku, że potrzebujemy broni nowej generacji…
- Przecież dysponujemy sprzętem lepszym niż policja, nawet niż tajne służby państwa! – przerwałem mu, za co spiorunował mnie wzrokiem.
- Wiem, nasi naukowcy w podziemiach opracowują naprawdę dobre sprzęty, ale to nie chodzi o to. Chciałbym abyśmy mieli coś niesamowitego, nowego, czego nikt się nie spodziewał. Aby z taką bronią nawet niezbyt dobrze przeszkoleni ludzie siali postrach. - Patrząc tak na niego, widziałem w jego oczach rządze krwi i władzy.
- Potrzebujemy kogoś, dzięki komu będziemy niepokonani i w końcu uzyskam władzę nad państwem, a wszyscy będą zależni od moich decyzji. – Oparł się wygodnie na fotelu i spojrzał na mnie.
- Nie myśl sobie, że wykonasz swoją robotę za darmo. Wiesz, że cię lubię, dlatego jeśli wszystko się uda, zostaniesz hojnie nagrodzony, chociaż z reguły tego nie robię. – Popatrzyłem na niego nieco zdezorientowany. Wiedziałem, że działamy po to by uzyskać władzę nad miastem i wprowadzić porządek, ale nie domyślałem się, że jego ambicje sięgnął aż całego państwa.
- Co ja mam zrobić? – zapytałem nie ukrywając ciekawości.
- Jutro grupa szpiegów porwie Lee Sang Hyeona, gdy ten będzie wracał do domu.
- I co to niby ma mieć wspólnego ze mną i po co nam on?
- Jest to konstruktor, informatyk i inżynier w jednym. W swoim życiu już wiele udało mu się osiągnąć. Jest to osoba, której potrzebuję. Zmusimy go do współpracy z nami. Stworzy dla nas wspaniały asortyment. Jednakże, jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że zechce nam pomóc. Słynie ze swej upartości i uczciwości, ale ma pewną słabość. Jest nią rodzina. Jeśli coś miałoby się stać jego bliskim na pewno ulegnie. Pomyślałem o szantażu. Tobie przydzielam porwanie, małe katowanie jego żony i ewentualne zabicie jej, gdyby nasz doktorek sprawiał problemy. Dla ciebie to przecież nic wielkiego. Masz duże doświadczenie. – Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia, słysząc jego słowa.
- Nie ma mowy – rzuciłem natychmiast lodowatym tonem – wiesz dobrze, że wyznaję zasadę nietykania kobiet  ani jej nie uderzę, ani tym bardziej nie zabiję – wysyczałem jadowicie, co bardzo zaskoczyło mojego szefa. Zazwyczaj byłem mu posłuszny i wykonywałem chętnie zlecenia, ale wiedział o moich regułach i chyba nie myślał, że jak naobiecywał mi jakiś nagród, to nagle je zmienię.
- Minho, taka zasada nie czyni z takiego bezwzględnego mordercy jak ty, kogoś szlachetnego – powiedział spokojnym tonem manipulanta.
- Wiem o tym dobrze, nie chcę być wcale jak to wspomniałeś - szlachetny. Nie w tym wcieleniu. – Wyjaśniłem nieco poddenerwowany. Mówić mu więcej i tłumaczyć dlaczego tak właśnie postępuje nie zamierzałem. To była tylko i wyłącznie moja sprawa. Zmierzyłem go jeszcze raz  chłodnym wzrokiem i wstałem gwałtownie.
- Widzę, że nic tu po mnie – warknąłem i odwróciłem się w kierunku drzwi.
Chwyciłem za klamkę, wdychając głęboko powietrze ze zdenerwowania jakie mnie ogarnęło.
- Czekaj! – wstał pośpiesznie, głośno odsuwając fotel.
- A co powiesz na zamianę, zamiast żony, zajmiesz się synem! – zawołał desperacko, na co zaśmiałem się pod nosem. Tak bardzo mu zależy na tym, abym ja podjął się tego zadania, że zdecydował się dla mnie zmienić plany? Może sam siebie nie doceniam? Muszę być naprawdę dobry w te klocki.
Odwróciłem się powoli z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
- Więc, przejdźmy do konkretów – wróciłem na swoje miejsce, powolnym krokiem.
       Coś mi się wydaje, że jednak podejmę się tej misji i będzie ona inna niż jakiekolwiek wcześniej.

7 grudnia 2012

Shine School Boys I - Zocha

       




Oto pierwszy rozdział opowiadania ,, Shine School Boys”. Postanowiłam pominąć prolog, bo komu chciało by się go czytać? Przeszłam od razu do sedna sprawy, chociaż i tak czuję, że nie napisałam tego tak jakbym chciała. Możliwe, że nie wszystko jest opisane dokładnie, ale stwierdziłam, że zrobię to w kolejnych częściach. Będzie trochę krótko na początek ^_^ . Wyszło mi jakoś dziwnie, ale mam nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami będzie coraz lepiej.  
Liczę, że będziecie wyrozumiali, gdyż to moje pierwsze opowiadanie.
Zapraszam do czytania ~ ♥
~Zocha


       Spojrzałem na babcię, która właśnie oglądała mnie ze wszystkich stron i robiła poprawki. To zapięła guzik marynarki, to przygładziła włosy, albo sprawdzała czy moje buty są na pewno zasznurowane. Kochana kobieta, moim skromnym zdaniem, była najlepszą babcią na świecie.
- Pamiętaj wnusiu, żebyś dobrze jadł i się nie przemęczał – powiedziała z troską, trzymając swoją dłoń na moim ramieniu. Zerknąłem jeszcze w bok, na wzruszoną matkę i stojącego przy niej dumnego ojca.
- Kibum, czy ty naprawdę chcesz jechać do szkoły tak daleko? Mało jest tutaj dobrych liceum? – spytała mnie, wycierając chusteczką wilgotne kąciki oczu.
Sytuacja wyglądała tak: właśnie czekałem na samolot do Korei Południowej, gdzie chciałem chodzić do męskiego liceum. Rodzice na początku byli oporni z powodu zbyt wielkiej odległości i innych tego typu spraw. Chociaż, nikt im nie zabronił wrócić z powrotem do Azji i być niedaleko. Przyleciałem do Stanów Zjednoczonych, kiedy mama była chora, a babcia która mieszkała w Ameryce wzięła mnie pod opiekę. Niestety, tata nie mógł, ponieważ jest biznesmenem i musiał prowadzić firmę. Po tym jak mojej rodzicielce się polepszyło, wszyscy sprowadzili się tutaj.
- Mamo, chciałbym chodzić do szkoły w swoim ojczystym kraju. Zależy mi na kontakcie z rówieśnikami, tradycją i językiem. To chyba nie jest taki zły pomysł? – odpowiedziałem, chyba już setny raz jej to tłumacząc. Matka cały czas próbowała mnie zatrzymać, chociaż wiedziała, że pobyt w koreańskim liceum wyjdzie mi na dobre.
- Chłopak ma rację, kochanie – zwrócił się tata do swojej żony. – Mam nadzieję, że nie jedziesz tam tylko po to, żeby nie być kontrolowanym i robić co tylko ci się podoba – jego ton sprawił, że od razu zrezygnowałem ze wszystkich dzikich planów, jakie miałem w swojej głowie i które chciałem zrealizować po przyjeździe do Seulu.
- Nie, tato skąd – uspokoiłem go i posłałem szeroki uśmiech.
Nagle w głośnikach lotniskowych rozległ się głos kobiety, oznajmującej gotowość samolotu. Mama rozpłakała się jeszcze bardziej. Jak na wzorowego syna przystało, podszedłem i przytuliłem ją, a następnie babcie. Z ojcem wymieniliśmy uściski dłoni i byłem gotowy do lotu.
- Uważaj na siebie – powiedziała matka, mówiąc do mnie tak, jakbym był przedszkolakiem, który właśnie idzie sam do szkoły.
- Odwiedzimy cię – dodał ojciec,  trzymając swą małżonkę pod ramię.
- Do zobaczenia! – zawołałem machając i skierowałem się tam gdzie wszyscy lecący do Seulu.
~***~
         Dobry Boże, ale jestem wykończony. Skrzywiłem się, słysząc głośnie burczenie, wydobywające się z mojego brzucha. Nie przełknąłem nic w tym cholernym samolocie.
Nie dałem się nabrać słodkim uśmieszkom stewardessy, która zachęcała mnie do jedzenia. Nie jestem taki głupi, przecież wiem jakie tam mają żarcie.
Po żmudnym locie, trafiłem na lotnisko w Seulu. Poczułem euforię widząc przez  okna lotniska piękną stolicę Korei. Szybko złapałem taksówkę, co było łatwiejsze niż się spodziewałem i udałem się do mojej nowej szkoły. Dawno nie byłem w Korei, więc siedziałem z nosem przylepionym do szyby, podziwiając jak bardzo rozwinęła się od mojej ostatniej wizyty. Podobało mi się tu bardziej niż  w Stanach. Może ze względu na to, że jestem Koreańczykiem? Przyglądałem się ludziom ubranym w wiatrówki bądź płaszczyki. Było już chłodno, w końcu zaczynała się jesień.
        - Jesteśmy – odezwał się kierowca, parkując samochód na parkingu. Jechaliśmy tu dobre pół godziny, ale nawet tego nie odczułem. Pomógł mi wyjąć z bagażnika moją granatową walizkę, za co serdecznie mu podziękowałem, a następnie zapłaciłem za przewóz.
Gdy odjechał, odwróciłem się w kierunku wielkiego ogrodzenia i wciągnąłem głośno powietrze.
- O jasny gwint – wymsknęło mi się. Stałem przed wielką bramą, po której oby dwu stronach rozciągał się wysoki mur. Za nim stał ogromny błękitno-biały budynek z wielkimi oknami w centralnej części. Internat otaczała przestrzeń podobna do parku.
Uśmiechnąłem się szeroko, gdyż byłem bardzo szczęśliwy ze swojego wyboru. Kątem oka jeszcze zerknąłem na tabliczkę przy murze - ,,Shine Boys School”.
Tak, od dzisiaj będę jej częścią! Podszedłem to bramy z zamiarem przedostania się na drugą stronę.
- Dzień dobry – zawołałem, widząc siedzącego za nią starszego pana, który najwyraźniej uciął sobie drzemkę. Zamruczał coś i otworzył szeroko oczy. Odwrócił się w moją stronę i przeleciał mnie wzrokiem.
- Nowy uczeń? – spytał znudzonym tonem. Pewnie często musi wpuszczać tutaj takich osobników jak ja.
- Tak, proszę pana – wskazałem na marynarkę od mundurku, którą postanowiłem założyć w razie, gdyby ktoś nie chciał mi uwierzyć, że jestem przyszłym uczniem tego liceum.  Mężczyzna wstał leniwie z krzesła i otworzył mi furtkę. Przeszedłszy przez nią, podziękowałem mu i ruszyłem przed siebie. Natomiast on wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, czyli drzemki.
Z szerokim uśmiechem witałem mijających mnie chłopców, którzy mimo tego, że widzieli mnie pierwszy raz już traktowali przyjaźnie. Byłem tak podekscytowany, że nawet zapomniałem o wcześniej doskwierającym mi  głodzie. Wspiąłem się na schody budynku i pchnąłem duże, szklane drzwi. Nie miałem jakiś specjalnych trudności aby trafić do sekretariatu. Zapukałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Po ponownych, bezskutecznych próbach, po prostu je otworzyłem i zajrzałem do środka.
Stało się jasne, dlaczego nikt nie odpowiedział na moje ciche pukanie.
Sekretariat – wyglądał jak biuro. Kilka kobiet siedziało przy laptopach, były skupione na pisaniu czegoś. Inni, zapewne nauczyciele, pili kawę przy swoich biurkach, przeglądając jakieś papiery. Byłem trochę zdezorientowany. Czy wypadałoby mi, zwrócić się o pomoc do zajętych kobiet
- Eee. Dzień Dobry – powiedziałem do młodej nauczycielki w krótkich brązowych włosach, która akurat siedziała najbliżej mnie. Pomyślałem, że może ona mi pomoże i nie będę musiał niepotrzebnie komuś przeszkadzać.
Uniosła głowę, znad magazynu o modzie, schowanego w dokumentach i lekko się przestraszyła. Po chwili doszła do siebie i domyśliła się, że jestem nowy.
- Witaj – przywitała się ciepłym głosem. – Pewnie jesteś nowym uczniem?
Nie odpowiedziałem, tylko pokiwałem głową.
- Więc pokaż mi swoje dokumenty i zaraz ci wszystko wytłumaczę – zepchnęła na bok, rzeczy które miała na blacie, czekając z wyciągniętą ręką na plik kartek, które miałem jej wręczyć.
~***~
       Nauczycielka, bardzo mi pomogła i okazało się, że jest naprawdę równą babką.
Po załatwieniu kilku formalności, zeszliśmy na temat mojego zamieszkania i powiedziała mi, że też przebywała w USA, a do tego będzie mnie uczyć języka angielskiego.
Zdradziła mi również swe imię – Eva. Co lepsze, prawdopodobnie ma być moją wychowawczynią. Kibum, ty to masz jednak szczęście. Zachichotałem sam do siebie, idąc korytarzem oświetlonym morskimi światełkami w ścianie. Szukałem pokoju, do którego miałem się wprowadzić. Zatrzymałem się przy drzwiach z numerem 454 i zauważyłem na nich małą tabliczkę ze swoim nazwiskiem i jakimś innym, którego nie znam. Cóż, wygląda na to, że będę miał współlokatora.
Cieszył mnie ten fakt, chciałem mieć towarzystwo, a w szczególności  znaleźć nowego przyjaciela.
Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do pokoju.
- Fajno – wyszeptałem pod nosem. Patrząc jak zaczarowany na wielkie okno przede mną.  Na środku był taki prymitywny salon z kanapą i stolikiem. Po bokach stało kilka szafek i puf. Po lewej stronie zauważyłem bordowe drzwi z moim imieniem, więc skierowałem swe kroki w ich kierunku. Później znów opadła mi szczęka, więc doszedłem do wniosku, że nie ma jej już po co zbierać. Miałem własną sypialnie z jednoosobowym łóżkiem,  dużym biurkiem, szafą dwudrzwiową z chińskimi znakami na drzwiach i lustrem, komodą, której szufladki miały motyw flag państw i okazałym fikusem w kącie.
Zostawiłem walizkę przy drzwiach i rzuciłem się z cichym śmiechem na łóżko, aż zaskrzypiało pode mną. Westchnąłem zadowolony, patrząc na granatowy sufit z migoczącymi diodami. Wyglądał jak niebo nocą. Nie potrafiłem się już zachwycać, wszystko wydawało mi się pięknym snem!
Wstałem leniwie z wygodnego mebla i postanowiłem się jeszcze rozejrzeć.
Gdy wychodziłem z pokoju, równoległe drzwi przede mną otworzyły się.
Skierowałem wzrok ku chłopakowi, który właśnie z nich wychodził.
Jest i mój współlokator! Wysoki o kruczoczarnych dłuższych włosach, opadających mu swobodnie na czoło. Był wysportowany, nawet teraz miał na sobie strój sportowy.
Popatrzył na mnie nieco zdziwiony, a ja wykorzystałem ten moment, żeby przyjrzeć się jego twarzy. Była mała z dużymi ciemnymi oczami.
 - Cześć! – przywitałem się, podchodząc do niego z wyciągniętą ręką.
Zerknął tylko na nią obojętnie i skłonił się lekko.
Może i nie byliśmy w Stanach, ale czy ten chłopak tak bardzo dbał o kulturę, że nie mógł mi podać dłoni? Trochę zawstydzony schowałem ją za siebie.
- Cześć – mruknął, niechętnie na mnie patrząc.
- Jestem Kim Kibum i bardzo się cieszę, że będziemy współlokatorami – wyszczerzyłem zęby, mając nadzieję, że złamię tę jego niechęć.
- Ech. Ja, jestem Choi Minho – rzucił, a następnie wyminął mnie i usiadł na kanapie, otwierając laptopa. Zignorowałem go i rozglądałem się dalej. Znalazłem łazienkę, która zachwyciła mnie dużym lustrem i fioletowymi kafelkami. Obejrzałem jeszcze kilka obrazków powieszonych na ścianie i wróciłem do miejsca gdzie siedział Minho. Zerknął na mnie znad urządzenia i pokręcił głową.
- Zawsze jesteś taki ciekawski? – spytał, patrząc na mnie jak na małe dziecko.
- To chyba normalne, że chcę się zapoznać z miejscem gdzie spędzę cały rok szkolny – odparłem, ale najwyraźniej nie spodobała mu się moja odpowiedź, ponieważ wzniósł wzrok ku górze. Nie rozumiałem chłopaka. Wszyscy od początku byli dla mnie bardzo mili, a on?
Myślałem, że będę zameldowany w jednym pokoju z wesołym i radosnym człowiekiem, a trafił mi się jakiś gbur, który w dodatku mnie chyba nie lubi.
- Minho – zacząłem, ale nie raczył nawet na mnie spojrzeć. – Mógłbyś  mi pokazać boisko szkolne? bardzo jestem ciekawy jak wygląda  – zadałem mu pytanie najłagodniejszym tonem na jaki tylko było mnie stać. Miałem nadzieję, że mnie po prostu oprowadzi po szkole, a chęć zobaczenia boiska była tylko pretekstem.
- Jak widzisz, teraz jestem zajęty – wyparował, nie odrywając wzroku od ekranu. Czytał jakiś artykuł. Zazgrzytałem zębami i skierowałem się do wyjścia.
- Dobra, poradzę sobie sam, dzięki – rzuciłem, wychodząc.
- Nie ma za co! – usłyszałem jego kpiarski krzyk. Aż we mnie zawrzało.
          Zastanawiałem się, czy sam będę w stanie się oprowadzić, czy może poprosić kogoś o pomoc? Szedłem korytarzem, próbując sobie przypomnieć jaka droga prowadzi do wyjścia. Trafiłem bez zbędnych problemów. Zszedłem po schodkach i uśmiechnąłem się, widząc tak wielu rówieśników. Zauważyłem ładną dróżkę, więc udałem się w jej kierunku. Spacerowałem wolnym krokiem, przy okazji się relaksując. Wdychałem czyste powietrze, które dotleniało mój mózg i pozwalało wyrzucić z umysłu wszystkie złe dzisiejsze wspomnienia i myśleć tylko o tych dobrych. Zmrużyłem oczy, gdy zachodzące słońce padało na moją twarz.
Nagle poczułem mocne uderzenie i ciężar, który przewrócił mnie na ziemię.
Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem pochylającego się nade mną chłopaka.
Jego oblicze otoczone promieniami słonecznymi, wyglądało anielsko.
Przystojna smukła twarz, ładnie wykrojone usta i czekoladowe oczy, które patrzyły na mnie z przerażeniem. 
- Nic ci nie jest? – spytał, oglądając moją buzię, jakby chciał doszukać się czegoś naprawdę poważnego. Chyba wyglądałem na odtrąconego od rzeczywistości, bo poklepał mnie po policzku. Nic mi się nie stało, nie wliczając rozkojarzenia z powodu jego osoby.
- Wszystko w porządku – wydukałem, na co nieznajomy westchnął z ulgą.
- Już myślałem, że cię zabiłem. Leżałeś  nieruchomo z szeroko otwartymi oczami. Ale mnie przestraszyłeś – wstał, podając mi dłoń i pomagając się podnieść. Zerknąłem na jego umięśnioną sylwetkę, którą opinała czarna koszulka na ramiączkach. Starł krople potu, która ciekła po jego szyi, a potem wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
- Biegałem i miałem słuchawki w uszach, na chwilę się zamyśliłem i masz. Przepraszam cię, kolego, naprawdę nie chciałem – tłumaczył się, mierzwiąc swoje przydługawe czekoladowe włosy.
- Nie ma sprawy. Sam na chwilę straciłem kontakt ze światem – zaśmiałem się nieśmiało, a on odwzajemnił gest. Wyglądał ślicznie, kiedy się uśmiechał.
- Jesteś nowy? – zapytał, a następnie wyciągnął ku mnie rękę. – Jonghyun – uściskałem jego dłoń. Więc, jednak są tu ludzie, którzy akceptują takie przywitanie.
- Kibum – odpowiedziałem i chciałem już poprosić go o pomoc, gdyż wyglądał mi na najbardziej odpowiedniego kandydata, ale zadzwonił jego telefon.
-Przepraszam cię, mam nadzieję, że niebawem się spotkamy – powiedział przyjaznym tonem i pobiegł w przeciwnym kierunku przy okazji przystawiając urządzenie do ucha. Odwróciłem się i patrzyłem na jego sylwetkę, póki nie zniknęła mi z oczu. Polubiłem go i liczyłem, że ktoś taki jak on, oprowadzi mnie po tym wielkim liceum. Jednak, teraz nie miałem już ochoty na dalsze wycieczki zapoznawcze. Do tego zaczęło się ściemniać, więc zawróciłem i udałem się – już dobrze znaną mi drogą – do pokoju. Czułem się zmęczony i praktycznie ledwo stałem na nogach. Może gdybym wiedział, gdzie tutaj jest stołówka, to bym jeszcze coś przekąsił, ale nie miałem sił na jej poszukiwanie. Mojego współlokatora zastałem w tym samym miejscu co ostatnio.
- I jak? Widziałeś już wszystko? – zapytał, uśmiechając się zawadiacko.
- Nie, mój drogi kolego – warknąłem z sarkazmem.
- Dla ciebie – Hyung – popatrzył na mnie zimnym wzrokiem.
- Jak to? Jesteś starszy? – pytałem lekko zdezorientowany.
- Nie, ale to ty mieszkałeś w Stanach, więc teoretycznie rzecz biorąc, jest tak, jakbym to ja był twoim Hyungiem – wytłumaczył mi , rozciągając się przy okazji.
W tym momencie, coś we mnie pękło. Chciałem żebyśmy zostali kolegami, ale wydaje mi się, że z nim po prostu się nie da. Czyżby chciał wojny? Będzie ją miał!
- Chyba śnisz, myśląc że będę się do ciebie tak zwracał! – warknąłem, wkładając w to tyle dzisiejszych negatywnych emocji, wywołanych przez niego ile tylko zdołałem.
Może to przez moje zmęczenie, lub nie, ale mój wybuch złości przeraził mnie samego.
- I wiesz co! Jesteś… jesteś gburem i nie zasługujesz, żeby kto kolwiek tak się do ciebie zwracał!– wrzasnąłem, patrząc na  jego zdziwioną twarz.
     Wszedłem do pokoju trzaskając drzwiami i kładąc się na łóżko. Położyłem  głowę na miękkiej poduszce. Nie sądziłem, że przyjdzie mi mieszkać z chłopakiem z którym będę darł koty. Cóż, w głębi serca chcę, żeby jednak zmieniał swoje nastawienie do mnie i abyśmy doszli do porozumienia. Jeśli nie, to chyba zyskam prędzej wroga niż przyjaciela.

5 grudnia 2012

One Shot - Mańka

,,Prawdziwa miłość potrafi wybaczać"

Kilka słów od Mańki:
Witam ;)
Dodaje tu mojego pierwszego one-shota jakiego kiedykolwiek napisałam. Tak jak już wspominałam, kocham czytać angsty. Jestem chyba jedną z niewielu osób lubiących ten gatunek ;P Ten one-shot też jest tak jakby w tym stylu. 
Komentujcie, oceniajcie i jeśli będą jakieś niedociągnięcia to wypisujcie, a obiecuje że następnym razem postaram się nie robić tylu błędów.
Tak więc zapraszam do czytania tego "czegoś" ;D
~Mańka 


Autor: Mańka
Pairing: 2min
Gatunek: angst, romans
Ostrzeżenia: brak





       Siedziałem oparty plecami o zimną ścianę naszej wspólnej sypialni w której panował półmrok. Jedynie mała lampka nocna rzucała nieśmiałe promienie światła na moją skuloną sylwetkę. Rękoma objąłem kolana, opierając na nich swoją głowę. Po moich policzkach ciągłym strumykiem spływały słone łzy. Jedna za drugą skapywały na materiał moich dresowych spodni. Byłem roztrzęsiony. Moje ramiona wznosiły się i opadały  z powodu szlochu, którego nie mogłem opanować. Miałem obolałą i siną twarz. Lecz ten ból, nie mógł się równać z tym co czułem w swoim sercu. Smutek i niedowierzanie nie dawały mi spokoju. Osoba, którą tak bardzo kochałem być może właśnie zniszczyła naszą miłość. Na zawsze...

"Wróciłem zmęczony z treningu. Znów go nie było. Prawie codziennie czekałem na niego w samotności, odkąd przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania. Czułem, że coś jest nie tak. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy.
Wziąłem prysznic i położyłem się na łóżku sięgając po książkę leżącą na stoliku.
Zatraciłem się w lekturze i nie usłyszałem jak Minho wszedł do domu. Ocknąłem się dopiero, gdy drzwi do pokoju uchyliły się, a moim oczom ukazała się jego rozpromieniona twarz.
    - O Taemin. Dawno wróciłeś? – zapytał, całując mnie w czoło.
    - Jakieś dwie godziny temu – odparłem sucho, nie odrywając wzroku od książki. Znów wydawało mi się, że próbuje mnie kontrolować. Wciąż miałem przed oczyma scenę sprzed kilku tygodni... Kiedy wracałem do domu, spotkałem kolegę jeszcze z czasów liceum. Dawniej byliśmy ze sobą bardzo blisko - był moim najlepszym przyjacielem. Zaprosił mnie na kawę, zgodziłem się z chęcią na jego propozycję. Siedzieliśmy kilka dobrych godzin wspominając dawne czasy i opowiadając sobie jak zmieniło się nasze życie po opuszczeniu murów szkolnych. Przez to wszystko straciłem poczucie czasu, nie zauważyłem, że już zrobiło się ciemno. Kiedy wróciłem do domu czekał tam na mnie wściekły Minho. Zrobił mi awanturę, że na pewno go zdradzam, wracając tak późno do domu. Wyjaśniłem mu co mnie zatrzymało. Uwierzył mi  i nawet przeprosił. Jednak ta złość w jego oczach, napawała mnie lękiem. Widziałem go takiego pierwszy raz, ale jak się okazało, nie ostatni...
    - Pójdę wziąć prysznic i może coś razem porobimy? - brunet spojrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem i nie oczekując na moją odpowiedź zniknął za drzwiami łazienki.
Odłożyłem książkę i wstałem z łóżka. Podszedłem do okna wpatrując się w płatki śniegu, które powolnym tempem opadały na ziemię wtapiając się w inne, tworząc puszysty biały dywan pokrywający szare seulskie ulice. Usłyszałem jak ucichł szum wody wydobywający się z łazienki. Chwilkę później do moich uszu dobiegł dźwięk skrzypiących drzwi, a zaraz potem poczułem gorący oddech na mojej szyi. Odwróciłem się gwałtownie. W tej samej chwili Choi wtopił swoje usta w moje. Czułem jego męski i zmysłowy zapach. Uwielbiałem go. Obecność mojego ukochanego dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Pocałunki stawały się coraz  to mniej delikatne. Minho wsuną rękę pod moją koszulkę gładząc plecy na których pojawiła się gęsia skórka. Jednym i zdecydowanym ruchem ściągną ze mnie górną część ubrania. Śmielszymi pocałunkami schodził coraz niżej. Wzdrygnąłem się czując jego wilgotne usta na moim torsie. Czułem się bardzo zawstydzony. Chciałem tego, ale jeszcze nie teraz. Odsunąłem się nieśmiało, a on popatrzył na mnie zdziwiony i znów zajął się moimi ustami. Odwróciłem głowę odrywając się od jego gorących warg.
        - Minnie, co ty? - zapytał zdziwiony. Nie odpowiedziałem mu. Wbiłem wzrok w małą lampkę stojącą na biurku.
        - Coś nie tak? Odpowiedz mi – spytał ponownie z troską w głosie.
        - Chodzi o to... ja... nie jestem jeszcze na to gotowy – odparłem, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
        - Nie bój się Taeminnie, wszystko będzie dobrze - powiedział cicho, zbliżając się do mojego ucha i przygryzając jego płatek. Coś we mnie pękło. Zebrałem w sobie siły i odepchnąłem go. Nie potrafił zrozumieć, że nie chciałem tego teraz? Stałem, opierając się o parapet i ciągle wpatrywałem się w jeden punkt. Nie widziałem jego twarzy. Nie chciałem dostrzec jej wyrazu. Bałem się myśleć o tym co będzie. Może uznać, że już go nie kocham, może mnie zostawić. Nagle poczułem pieczenie na moim policzku. Uderzył mnie! Mój kochany Minho mnie uderzył! Przyłożyłem dłoń do zaczerwienionego miejsca i zaszklonymi oczami popatrzyłem w jego ciemne tęczówki. Znów zobaczyłem w nich tę złość. Chwycił mnie agresywnie za nadgarstki i przycisną do ściany. Krzyczał coś. Nie słyszałem co. Nie chciałem słyszeć. Nawet nie zauważyłem kiedy z moich oczu popłynęły łzy. Czułem się okropnie. Ściskał mnie coraz silniej. Nagle usłyszałem cichy trzask. Poczułem ból promieniujący z lewego nadgarstka. Zacząłem histerycznie płakać, prawie zagłuszając szlochem jego krzyk. Minho puścił moją uszkodzoną kończynę i uderzył mnie znów. Tym razem znacznie mocniej. Poczułem krew spływającą z mojego nosa wprost do ust. Brunet pociągnął mnie za rękę i z dużą siłą rzucił na łóżko. Leżałem dławiąc się łzami, a on stał i patrzył na mnie przestraszonym wzrokiem. Wybiegł. Usłyszałem tylko głośnie trzaśnięcie drzwiami. Uciekł. Dlaczego? Czemu zostawił mnie samego? Może to i lepiej. Nie wiadomo co mógł mi jeszcze zrobić. Jak można cokolwiek takiego uczynić osobie, którą się kocha? W mojej głowie kłębiło się tysiące różnych myśli. Dotarło do mnie to co się stało i poczułem jak moje serce rozpada się na miliony drobnych kawałeczków. Przeogromny żal, który czułem w moim wnętrzu przyćmił ból przeszywający mój nadgarstek. W końcu zasnąłem obolały i zapłakany.
Obudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłem się i chwyciłem go zdrową ręką. Na wyświetlaczu zobaczyłem napis "Key". Odłożyłem telefon z powrotem na stolik. Nie chciałem z nim rozmawiać. Nie w takim stanie. Spojrzałem na zegarek, dochodziła dwudziesta druga. Poszedłem do łazienki i popatrzyłem w lustro. Blada, miejscami sina twarz, rozczochrane włosy, spuchnięte od płaczu oczy i zaschnięta krew w okolicach ust. Miałem ochotę ponownie się rozpłakać. Zerknąłem na mój nadgarstek. Był mocno spuchnięty. Nie przejąłem się tym zbytnio. Otworzyłem szafkę, która znajdowała się pod umywalką i wyjąłem z niej jakąś maść oraz bandaż. Posmarowałem bolące miejsce, a następnie owinąłem je elastycznym materiałem. Wyszedłem z łazienki i znów stanąłem twarzą do okna przypominając sobie tamten moment. Te wszystkie emocje wróciły, kolejny raz dałem upust łzom. Oparłem się o ścianę i bezwładnie opadłem na podłogę, szlochając."


    Nie wiem ile czasu tam siedziałem, ale uświadomiłem sobie jedną rzecz. Nie mogę dłużej tu zostać. Postanowiłem wyjechać na jakiś czas i poukładać sobie to wszystko. Im dłużej o tym myślałem, tym ta decyzja stawała się najlepszym rozwiązaniem. Moim jedynym zmartwieniem był fakt, że jeśli ucieknę bez słowa, to Key, Jonghyun i Onew zacznął się o mnie niepokoić. Nie mogę im tego powiedzieć osobiście, bo zapewne nie pozwolili by mi wyjechać. Chwyciłem kartkę oraz długopis leżące na biurku i napisałem do nich wiadomość.

  

    Nie będę się rozpisywał, bo to nie ma sensu. Chcę wam tylko wyjaśnić pewną rzecz. Postanowiłem wyjechać. Nie mam pojęcia kiedy i czy w ogóle wrócę. Chcecie znać powód? Mogę to wyjaśnić. Po prostu osoba, którą darzyłem zaufaniem, zawiodła mnie. Bardzo. Pewnie moja decyzja z tak błahego powodu wydaje się być głupia, lecz to dla mnie zbyt wiele. Mam nadzieję, że ta osoba zrozumie swój błąd. Mam do was jedną prośbę. Nie szukajcie mnie. Jeśli będę gotowy to wrócę. Obiecuje.
                                                                                
                                                                                                                                     Taemin


Położyłem kartkę na biurku. Wyjąłem walizkę z szafy, do której spakowałem swoje rzeczy. Ubrałem kurtkę i wyszedłem na dwór zamykając za sobą drzwi.
Była piąta nad ranem. Wciąż jeszcze panował mrok, a śnieg padał coraz szybszym tempem. Szedłem zaśnieżonym chodnikiem ze spuszczoną głową, rozmyślając nad tym gdzie mam jechać. Mój ojciec gdy tylko dowiedział się że jestem "inny" wyśmiał mnie i zakazał mi pokazywania się w rodzinnym domu. Moja mama przyjęła tą wiadomość ze spokojem, jednak uległa ojcu. Jedyną moją rodziną z którą miałem kontakt był  starszy o dwa lata brat. Postanowiłem, że poproszę go o pomoc.
W końcu dotarłem na przystanek. Westchnąłem ciężko widząc, że najbliższy autobus przyjedzie za nieco ponad godzinę. Usiadłem na lodowatej ławce, ciesząc się, że mam nad głową dach. Jeśli by go nie było, to pewnie zasypało by mnie całkowicie. Oparłem głowę o zimny murek. Patrzyłem wciąż w dal. Robiło się coraz jaśniej. Ludzie przechodzili obok mnie obojętnie, a ja wciąż siedziałem  zastanawiając się jak jedna nieszczęsna noc zniszczyła moje plany i marzenia.
Nagle usłyszałem jak ktoś krzyczy moje imię. Zaraz... ja znam ten głos. Minho! W oddali zobaczyłem osobę biegnącą w moją stronę ze świstkiem papieru w dłoni. Był coraz bliżej.
    - Taemin.... zaczekaj, nie możesz... wyjechać! - krzyczał próbując złapać oddech - Taeś, proszę cię... nie zostawiaj mnie. Ostatnie zdanie wypowiedział ze łzami w oczach. Złapał mnie za rękę, ale szybko go odepchnąłem wciąż się nie odzywając. Patrzyłem na przejeżdżające samochody, próbując nie zwracać na niego uwagi.
    - Taemin! Odezwij się! - błagał mnie opadając na kolana. Ludzie patrzyli na niego jak na jakiegoś kretyna. Nie chciałem być dłużej obiektem zainteresowania każdej przechodzącej osoby, dlatego spojrzałem na Minho zabójczym wzrokiem, poklepując miejsce koło mnie, tym samym zmuszając go aby skończył te lamenty i po prostu usiadł. Wstał i ze spuszczoną głową zajął miejsce.
    - Minnie, proszę wysłuchaj mnie. To co stało się wczoraj było jedną wielką pomyłką. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas.  Wiem, że teraz nie zasługuje na kogoś takiego jak ty, jednak wciąż mam nadzieję że mi wybaczysz i zaczniemy wszystko od początku - mówił drżącym głosem ledwo powstrzymując łzy. Nie wierzyłem mu. Bałem się, że jak uderzył raz, to zrobi to i drugi. Wciąż miałem przed oczami wczorajszą scenę. Zobaczyłem jak nadjeżdża mój autobus. Wstałem chwytając walizkę. Drzwi pojazdu otworzyły się. Zrobiłem kilka kroków do przodu. Już miałem wsiadać gdy nagle poczułem jak ktoś obejmuje mnie w pasie. Odwróciłem się.
    - Minho! Co ty wyprawiasz! Puść mnie! - wykrzyczałem mu prosto w twarz próbując się wyrwać. On jednak trzymał mnie w żelaznym uścisku. Uspokoiłem się i spojrzałem w jego zaszklone, czekoladowe oczy. Były pełne strachu i miłości. Przycisnął mnie mocniej do siebie wpijając się w moje usta. Nawet nie zauważyłem, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Czułem ich gorzki smak zmieszany ze słodkimi wargami Minho. Poczułem gorąco ogarniające moje wnętrze. Uświadomiłem sobie co właśnie mogłem stracić. Mimo tego co się stało, postanowiłem że dam mu jeszcze jedną szansę. Brunet oderwał się od moich ust i przytulił mnie  mocno, aż poczułem się bezpiecznie tak jak kiedyś.
    - Kocham cię Minnie. Kocham cię jak nikogo innego. Przepraszam cię za wszystko. Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy, ale proszę cię... nie zostawiaj mnie - szepnął mi do ucha, a ja wtuliłem się w niego jeszcze mocniej. "Prawdziwa miłość potrafi wybaczać" pomyślałem spoglądając na uśmiechniętą twarz Minho, który patrzył na mnie wzrokiem przepełnionym miłością.










1 grudnia 2012

One shot - Zocha

,,Miłość, silniejsza jest od śmierci" 

 

Kilka słów od Zośki:
 Prawdę mówiąc to, nie jest mój gatunek. Nie czuję się zbyt dobrze pisząc opowiadanie tragiczne, to jest moje pierwsze i mam co do niego mieszane uczucia.
Napisałam go dla Mańki, ponieważ ona właśnie takie lubi.
Ponoć o to chodzi, żeby się przy takim popłakać. Skończyłam je w jeden dzień i zdaje sobie sprawę, że mogą wystąpić błędy, za które bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że nikt mnie pobije za to co tutaj napisałam, chociaż sama mam na to ochotę.
Na koniec dodam, że dodanie tego one-shot’a doradziła mi właśnie Mańka,
dla której chcę go zadedykować.
 No, to zapraszam do czytania!
~ Zośka

Autor: Zośka
Paring: 2min
Gatunek: angst, romans
Ostrzeżenia: śmierć


(POV Taemin)   

Leżałem na łóżku, patrząc tępo w ścianę. Ostatnimi czasy dużo myślę, ponieważ w moim życiu wiele się dzieję. Co znaczy wiele?
Może nie w życiu zawodowym, ale w prywatnym - ze mną coś się dzieje.
Czułem się w każdym bądź razie dziwnie, gdy widziałem pewną osobę.
Były to przysłowiowe motylki w brzuchu, drżące ręce i mocno bijące serce.
Tą osobą był Minho – mój przyjaciel z zespołu.
Jest moim najlepszym przyjacielem. Chociaż na początku nie był przekonany do mnie jako ,,nowego maknae” to z czasem zaczął o mnie dbać. Jego opiekuńczość sprawiła, że stał się dla mnie kimś bliskim. Nie potrafiłem nawet tego nazwać. Czy mogłem go kochać?
Mężczyznę, do tego mojego przyjaciela? Niemożliwe, przecież to nie jest zgodne z naturą. Prawdą jest, że nie czułem też do niego więzi braterskiej. Patrzyłem na niego z całkiem innej strony.                               - Taemin? – usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi i ujrzałem głowę Minho.
Podniosłem się i spojrzałem pytająco na obiekt moich rozmyślań.
- Key zrobił kolację, mam nadzieję, że zaraz zjawisz się w kuchni – powiedział, a ton jego głosu zdradzał, że coś go dręczy.
- Już idę, Hyung – rzuciłem, wstając z łóżka. Wyszedłem za nim z pokoju i skierowałem się do kuchni. Wszyscy już siedzieli przy stole i czekali tylko na mnie. Usiadłem tak jak zawsze obok Key i Minho.
Popatrzyłem na pyszne smakołyki przede mną i domyśliłem się, że Kibum’owi musiało się dzisiaj nudzić. Siedział dumny obok mnie, zbierając pochwały za dobrze odwaloną robotę.
- Zjedzmy ze smakiem! – uśmiechnął się Onew, a zaraz potem zaczęliśmy konsumować.
Hyung bardzo się postarał, było bardzo pyszne. Jednak, nie potrafiłem dużo zjeść. Gmerałem drewnianymi pałeczkami w misce z ryżem i gotowanymi warzywami.
Westchnąłem i oparłem głowę na dłoni.
- Wszystko w porządku Taemin? – zapytał mnie Minho, patrząc na mnie z troską.
Mógłby mówić tak do mnie codziennie o każdej porze. Jego głos, a do tego ten kojący ton, przyprawiał mnie o zawroty głowy.
- W porządku, Hyung – rzuciłem, próbując nie zdradzić tego, jak bardzo drży mi głos.
W tym momencie miałem przed oczami obraz Minho, który za kilka lat będzie dbał tak o swoją dziewczynę, a nawet żonę. Owładnęła mną zazdrość, nie wiem jak wytrzymałbym ten widok. Minho - on jest mój. Co z tego, że jest mężczyzną.
Kocham go.
,,Kocham” odbijało się w mojej głowie niczym echo w lesie. To było dziwne. Nie wydawało mi się jednak, że jest tylko przejściowe. Czułem to od dawna, jednak bałem się nazwać. Nie przeszkadzało mi , iż tym samym przyznałem się do tego, że mogę być homoseksualistą. Największą przykrość sprawiał mi fakt, że ta miłość będzie bardzo nieszczęśliwa. Nie powiem mu. Co by o mnie pomyślał? Zrobiło mi się smutno, kiedy zdałem sobie sprawę, że będę musiał się kiedyś pożegnać z jego opiekuńczością i patrzeć jak odchodzi z kobietą. Nie chcę na to patrzeć.
Nie mogłem być z nim dłużej tak blisko. Jeśli teraz nasze relacje będą chłodniejsze, to później łatwiej mi będzie pogodzić się ze wszystkim.
- Jej! Taeminnie! Dlaczego nie jesz? Zdajesz sobie sprawę ile się natrudziłem? – odezwał się Key, patrząc podejrzliwie na moją miskę.
- Przepraszam. Zamyśliłem się, ale naprawdę bardzo pyszne! – posłałem mu wymuszony uśmiech i włożyłem pośpiesznie trochę ryżu do ust.
Długo wszystko przeżuwałem i połykałem, próbując odgonić myśli.
- Ah. Było pyszne, Key – powiedział Jonghyun, który właśnie skończył i oparł się o oparcie krzesła, masując swój lekko wypukły brzuszek.
- Nie jedliśmy tak dobrze, odkąd zaczęliśmy promocję – odezwał się Onew, pochłaniając kurczaka ze swojego talerza.
- Na szczęście skończyliśmy i mamy trochę wolnego czasu – wtrącił się Key, obdarzając wszystkich promiennym uśmiechem. – To co jedziemy na zakupy? – Był w bardzo dobrym humorze. Sama myśl o zakupach sprawiała mu radość.
W mojej głowie pojawiło się ostrzeżenie. Jeśli Key Hyung chce iść na zakupy to trzeba wiać.
- Ale mi się chce spać – rzuciłem, przeciągając się. – Dziękuje, za kolację.
- To kto pojedzie ze mną jutro do centrum handlowego? – usłyszałem, zanim wyszedłem.
Wróciłem do pokoju, chwyciłem pidżamę i skierowałem się do łazienki.
Obmyłem twarz zimną wodą, mając nadzieję, na chociaż  tymczasowe otrzeźwienie.
,, Taemin, ogarnij się!” – wrzasnąłem sobie w myślach. Popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze, opierając dłonie na chłodnej umywalce. Cicho warknąłem i ochlapałem je, nie chcąc na siebie dłużej patrzeć. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic.
Zimna woda ochładzało moje ciało, ale nie przynosiła ulgi duszy.
Zapłakałem. Słone łzy mieszały się z wodą. Wydawało mi się, że to bez powodu, jednak było inaczej. Nie chciałem teraz o tym myśleć.
Po dziesięciu minutach, znalazłem się znów w swoim pokoju, tylko tym razem odświeżony. Położyłem się na łóżku i otarłem mokre kąciki oczu.
- Nie ma tu może moich słuchawek? – do pokoju wparował Minho, rozglądając się.
Przykryłem twarz poduszką, kiedy zapalił światło, aby nie widział w jakim jestem stanie. Nie chciałem też na niego patrzeć, bo sprawiało mi to ból.
- Puka się. – warknąłem.
- Taeminnie? Coś nie tak? – pytał trochę zdezorientowany moim chłodnym tonem.
- Nie. Szukaj tych słuchawek, a jak ich nie ma, to wyjdź i daj mi spać – rzuciłem, a moje własne słowa z ledwością przechodziły mi przez gardło.
Jak mogłem potraktować tak, zawsze dbającego o mnie Minho?
- Chyba, jednak zostawiłem je w bluzie. Przepraszam. – wyszedł.
Z ledwością powstrzymywałem szloch, gdy mówił tak smutnym głosem.
Dałem upust łzom, usłyszawszy jego cichnące kroki na korytarzu.
Minho, gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię kocham…
    Obudziłem się nad ranem, nie mogłam spać z powodu koszmarów.
Przewracałem się na łóżku, ale doszedłem do wniosku, że ponowna próba snu jest bezsensowna. Wstałem i poczłapałem do łazienki. Umyłem się, ubrałem i uczesałem.
Naszła mnie ochota na wielbione przeze mnie – mleko bananowe. Poszedłem do kuchni i wyjąłem jeden kartonik z lodówki. Usiadłem przy blacie i z radością rozkoszowałem się jego pysznym smakiem, przypominając sobie dzieciństwo.
- O Taemin? Nie śpisz już? – podskoczyłem jak oparzony na krześle, widząc stojącego w drzwiach Minho.
Ucieszyłem się na jego widok, wyglądał tak słodko w rozczochranych włosach. Skarciłem się za wzdychanie nad jego przystojną twarzą i przyjąłem swoją chłodną maskę. Dlaczego też musiał wstać wcześniej?
- Jak widzisz nie – rzuciłem i ponownie zacząłem sączyć napój.
- Źle spałeś? Mam nadzieję, że nie masz koszmarów – mówił stojąc do mnie plecami, ponieważ nalewał sobie wodę do szklanki.
- Nawet jeśli tak, to co z tego?
- Taemin? Wstałeś dzisiaj lewą nogą czy jak? – zapytał odwracając się gwałtownie i przyglądając mi się bacznie.
- Nie… - skwitowałem krótko i posłałem mu kpiarskie spojrzenie.
Przysiadł się do mnie i oparł o krzesło, ignorując moją postawę.
- Onew pojechał do rodziny. Jonghyun nie potrafił odmówić Key i pojechali na zakupy. Skoro jesteśmy sami to pomyślałem, że może coś razem porobimy albo gdzieś pojedziemy? – W jego oczach igrały radosne ogniki, cieszył się, że możemy spędzić trochę czasu razem. Spanikowałem. Spędzenie całego dnia z osobą, którą się kocha, ale ona o tym nie wie. Jak mam go dalej od siebie odsuwać? Jak się nie zdradzić?
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie.
- Nie mam ochoty. – mruknąłem niechętnie, wyglądając na znudzonego, ale tak naprawdę dłonie zaczęły mi drżeć.
- Nie rozumiem cię. Dlaczego się tak zachowujesz? Co ja ci takiego zrobiłem?
Masz mi coś za złe? – zmarszczył czoło, patrząc na mnie gniewnie.
- Nic mi nie zrobiłeś - powiedziałem, trochę zdziwiony jego reakcją.
- To co, masz zły dzień? Wczoraj też miałeś? Co się z tobą dzieje? Od kilku tygodni chodzisz jakiś nieswój. Unikasz mnie. Ach, wiesz co Taemin, jeśli tak bardzo cię wkurzam, to mi to po prostu powiedz! – walnął pięścią w stół, aż podskoczyłem.
Wstał, odsuwając ze zgrzytem krzesło i wyszedł pełny furii.
Zamknął się w łazience i po chwili usłyszałem szum lejącej się wody.
Co mam teraz zrobić? Chciałem go unikać, myślałem, że to będzie prostsze, ale moje serce... Nie potrafiłem tego dłużej ciągnąć. Siedziałem przez chwilę mając w głowie pustkę, aż do momentu głośnego trzaśnięcia drzwi. Poczułem impuls, wstałem i bez zastanowienia, pomaszerowałem do jego pokoju. Wszedłem do niego ze spuszczoną głową, tak jak dawniej.
- Hyung - zawyłem. – Przepraszam cię – popatrzyłem na jego srogą twarz.
Siedział na łóżku, patrząc w punkt obok mnie. Podszedłem do niego bliżej i najwyraźniej zmiękło mu serce. Westchnął głośno i łaskawie na mnie spojrzał.
- Powiedź mi, co się stało, dobrze? – poklepał miejsce obok siebie. Usiadłem, głęboko się zapowietrzając. Siedziałem obok niego, patrząc na jego przystojną twarz.
- Nie lubisz mnie? – sam zaczął temat.
- Nie. Właśnie chodzi o to, że lubię – zapiekły mnie policzki z zawstydzenia. – Nawet bardzo. -
Minho popatrzył na mnie zdziwiony. Zastanawiałem się, czy wie o co mi chodzi.
Ach, niech się dzieje co chcę, powiem mu.
- Hyung, już kilka tygodni temu zdałem sobie z czegoś sprawę i przez to się tak zachowuję, bałem się twojej reakcji – wytłumaczyłem pokrętnie, a brunet na chwilę spuścił wzrok.
- Ty też – wyszeptał z lekkim uśmiechem. Popatrzyłem na niego, nie wiedząc o co chodzi.
- Tylko, że ja nie potrafiłbym cię tak traktować. Krajałoby mi się serce – przysunął się bliżej.
- Hyung, bałem się co sobie o mnie pomyślisz. Nie wiedziałem, jak zareagujesz. Bolało mnie serce na samą myśl odtrącenia – mówiłem, patrząc mu głęboko w oczy.
- To zabawne. Myślałem, że tylko ja w tym domu zaczynam zmieniać orientację – zaśmiał się cicho.
- Wiesz o co mi chodzi? – spytałem rumieniąc się mocno.
- Oczywiście, że wiem, głuptasku – uśmiechnął się ciepło.
Ulżyło mi, widząc jego rozpromienioną twarz. Dowiedział się! Nie wyśmiał! Nawet mu chyba na mnie zależy! Boże, jaki jestem szczęśliwy. Nagle wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Przybliżył się na tyle blisko, że jego gorący oddech drażnił moją skórę.
- Najlepsze jest to, że nie czuję pociągu do mężczyzn. – Zrzedła mi mina i znów ogarnął mnie smutek. Moja radość zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
- Ani do kobiet – dodał, zniżając się do zgłębienia mojej szyi.
Nie zrozumiałem, nie wiedziałem o co chodzi. Jednak w moim sercu nadal tlił się płomyk nadziei.
- Czuję tylko i wyłącznie pociąg do ciebie – szepnął mi do ucha zagryzając go troszeczkę, po czym pocałował mnie w szyję. Wstrząsnęła mną fala dreszczy, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułem. Nie wiedziałem jak się zachować.
Swoimi pocałunkami schodził na linie szczęki, policzek aż w końcu dotarł do ust.
Delikatność, kiedy dotknął moich warg, zniknęła. Naparł na mnie, cisnąc swymi wargami namiętne pocałunki. Zacząłem szybko oddychać, kiedy poczułem jego język.
Objął mnie mocno i znów zszedł na szyję. Westchnąłem przeciągle, gdy położył mnie na łóżku. Pozbył się zielonej koszulki, a ja ujrzałem widok jego idealnie wyrzeźbionego ciała. Nachylił się nade mną i znów zajmował się moimi wargami. Jego ręka zahaczyła o guziki mojej koszuli. Zawstydziłem się.
- Nie bój się Minnie, nie zrobię ci krzywdy – zapewnił mnie. Spojrzałem w jego czekoladowe tęczówki, onieśmielony zaistniałą sytuacją. – Nie pozwolę cię skrzywdzić nikomu, bo cię kocham… - te słowa z jego ust padły z taką czułością, że sam ucałowałem go delikatnie w usta i pozwoliłem na wszystko.

                                                                               ~***~
Korzystaliśmy z wolnego czasu. Właśnie jechaliśmy z Minho do Zoo na drugim końcu miasta. Zdaliśmy sobie sprawę, jakim uczuciem się darzymy i nie zawahaliśmy się w decyzji o byciu razem. Tak, oficjalnie Minho jest moim chłopakiem od tygodnia. Byliśmy naprawdę bardzo szczęśliwi. Choi był dla mnie wszystkim, dbał o mnie jeszcze bardziej. 
- Myślisz, że Onew się domyśla? – zapytałem, kierującego chłopaka.
Key i Jonghyun sami byli tacy jak my. Nie żeby nam powiedzieli, po prostu przyłapaliśmy ich na dzikim pocałunku w łazience. Po tym, nie bali się przy nas okazywać sobie czułości.
- Wydaje mi się, że nie. Ostatnio chodzi taki skołowany – zaśmiał się, patrząc na mnie.
- Z czego się śmiejesz? – spytałem zdziwiony, a on dotknął palcem mojej skóry na szyi.
- Wyszła pięknie – rzucił z łobuzerskim uśmiechem. Popatrzyłem w lusterko i zobaczyłem, że moją szyje zdobi czerwona plama.
- Malinka? Minho, zrobiłeś mi malinkę?! – zawołałem zaskoczony drapiąc ów ślad.
- Proszę cię. W nocy jesteś taki chętny na wszystko, że nic ci nie przeszkadza – powiedział, a na moją twarz wstąpiły dwa dorodne rumieńce.
- Jesteś słodki, gdy się tak rumienisz – zachichotał.
- Kocham cię, dryblasie – powiedziałem.
- Ja ciebie też – chwycił mnie za rękę, popatrzył na mnie, a jego oczach dostrzegłem miłość. Byłem taki szczęśliwy. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, patrząc na niego.
Nagle za jego głową zamigotały dwa  światełka.
- MINHO UWAŻAJ! – wrzasnąłem zdzierając sobie gardło.
Z lewej strony nadjeżdżał autobus, a Minho, który zwracał uwagę tylko na mnie go nie zauważył. Odwrócił się gwałtownie i w tym samym momencie się zderzyliśmy.
Odlecieliśmy z niezwykłą siłą, a nasz samochód dachował kilka razy, aż wylądowaliśmy znów na czterech kołach, uderzając przy okazji w drzewo.
Poczułem przerażający ból nodze, ale nie mogłem sprawdzić co jest nie tak z powodu duszącej mnie poduszki powietrznej.
- Minho! – wykrzyczałem uwalniając się z białego balonu.
To co zobaczyłem przekraczało wszelkie granice. Mój ukochany leżał bezwładnie na siedzeniu, cały zalany krwią.
- Minho, proszę cię odezwij się! – wrzasnąłem, dławiąc się łzami. Bałem się go ruszyć, aby nie wyrządzić mu większej krzywdy. Otworzył delikatnie oczy i spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem, jakby się nic nie stało.
- Taemin, moje kochanie, jak dobrze, że nic ci się nie stało – powiedział słabym głosem, a z jego warg wypłynęła krew. Zaszlochałem głośno i histerycznie.
- Przepraszam to wszystko moja wina! Proszę cię trzymaj się, wyjdziesz  z tego – mówiłem do niego, będąc na skraju załamania.
- Nie. Taemin, pamiętaj, że zawsze będziesz moim małym głuptaskiem – powiedział, ale tym słowami sprawił mi tylko ból, bo mówił tak jakby się ze mną żegnał.
- Nie mów tak! Proszę, wytrwaj – płakałem, ale on wyglądał jakby mnie nie słuchał. Patrzył na mnie z czułością.
- Bądź silny, kochanie. Bardzo cię kocham – wyszeptał, a jego powieki wolno opadały.
- Boże. Minho, nie! – wrzasnąłem. Otworzyłem drzwiczki i wyszedłem z samochodu.
Upadłem, z powodu bólu w nodze na dłoń, tym samym sobie ją skręcając. Koło nas zbiegło się już trochę osób, którzy zadzwonili wcześniej na pogotowie.
Poczułem taki wielki żal.
- Ludzie, ratujcie go! – zawołałem żałośnie, a oni patrzyli na mnie jak na chorego psychicznie. Nie mogłem się podnieść. Miałem piach w ustach.
- Błagam was, ratujcie. BŁAGAM! – wołałem ile sił miałem w płucach.
Nagle z daleko doszedł dźwięk syreny karetki.
- Minho – powiedziałem czołgając się w stronę auta. Nie pozwalał mi na to ból, ale zacisnąłem zęby i popatrzyłem na niego. Jego widok podziałał na mnie gorzej niż na początku. Wrzasnąłem tak głośno, że spłoszyłem ptaki z pobliskiego lasu.
- Minho, proszę nie opuszczaj mnie – błagałem przez łzy.
Ktoś chwycił mnie za rękę, zobaczyłem ludzi w czerwonych kombinezonach.
Wyciągali Minho z samochodu, a ja krzyczałem jak opętany.
- Zaaplikujcie mu leki uspokajające – usłyszałem, a potem poczułem ukłucie w ramie i zachciało mi się spać.
- Minho, nie możesz mnie zostawić – wyszeptałem przez pół uchylone powieki, widząc jak mojego ukochanego wkładają do ambulansu.


                                                                                    ~***~
    Obudziłem się w białej sali. Wszystko zdawało się wirować, byłem tak mocno skołowany i kręciło mi się w głowie.
- Taemin, spokojnie jesteśmy przy tobie – usłyszałem głos Kibum’a. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Jonghyuna, Key i Onew.
- Gdzie Minho? – zapytałem od razu ochryple.
- Musimy ci coś powiedzieć – powiedział grobowym tonem Onew.
O nie. Żołądek przewrócił mi się we wnętrznościach, a następnie oblał zimny pot.
- Minho jest w śpiączce – wtrącił się Jonghyun.
- Co!? – wrzasnąłem. W tym momencie odsunęli się od siebie, a na sąsiednim łóżku leżał – ON. Z maską na twarzy, podpięty do wszelakich urządzeń i rurek.
Zaszlochałem głośno, ale zaraz poczułem głaskanie po głowie. Key usiadł obok i mnie przytulił.
- Czy on? – przełknąłem głośno ślinę. – Wyjdzie z tego?
Nastąpiła długa cisza, wszyscy wbili wzrok w podłogę.
- Chodzi o to, … ech. Lekarze myśleli, że uda się go uratować. Jednak on zapadł w śpiączkę, przed chwilą powiedziano nam, że była możliwość aby żył, ale nigdy się nie obudził. Niestety jest tak poturbowany, że nie przeżyje nawet dwóch dni… - wyjaśnił. Głos Onew się załamał, a jego oczy spuchnięte od wcześniejszego płaczu, znów się zaszkliły.
- KŁAMIECIE! TO NIE PRAWDA! – wrzasnąłem na tyle głośno, że pewnie usłyszał mnie cały szpital. Zauważyłem jak Jjong łka, ukrywając twarz w dłoniach.
- Na pewno da się go uratować! Dopiero zaczęliśmy być szczęśliwi. Ja… JA GO KOCHAM. – spojrzeli na mnie zdziwieni, ale ja się tym nie przejmowałem. Chciałem wstać i do niego pójść. Utrudniał mi to gips na nodze i bandaż na ręce. 
- Minho. Słyszysz mnie, prawda?! Wyjdziesz z tego! Dasz radę! – wołałem do niego, ale on leżał nieruchomy.
- Taeminnie – Key objął mnie, a po jego policzkach spływały łzy. – On cię już nie usłyszy.
Wrzasnąłem z bólu jaki przeszył moje serce.
- Zróbcie coś do jasnej cholery! – łkałem, nawet ich nie widząc, ponieważ łzy lały się z moich oczu tak obficie, że nie potrafiłem nic dostrzec.
- Wszystkim nam jest ciężko – powiedział Onew, a jego wypowiedź co chwilę była zagłuszana, przez histeryczny płacz Jonghyuna.
- Możecie mnie zostawić samego? – spytałem wypranym z emocji głosem.
- Dobrze, tylko nie rób nic głupiego – powiedział Key, wstając.
- Dziękuje wam za wszystko – rzekłem gdy odchodzili. – Byliście moimi najlepszymi przyjaciółmi –wyszeptałem, jeszcze nim wyszli.
Odczekałem około pięciu minut i wstałem z łóżka. Starałem się tym razem nie upaść, więc oparłem się na nodze w gipsie, ale zaraz syknąłem. Noga zabolała mnie przeraźliwie. Dokuśtykałem do stojącego zaraz obok łóżka chłopaka, wziąłem krzesełko i usiadłem obok niego.
- Minho…- chwyciłem za jego dłoń. Trzymałem go tak przez chwilę, mając nadzieję, że da mi jakiś znak. Uściśnie mnie za rękę albo uchyli powieki, ukazując piękno swych brązowych tęczówek. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Chciałem być silny, ale łzy same cisnęły mi się do oczu.
- Przepraszam, to moja wina. Gdybym wtedy cię nie rozproszył, spędzalibyśmy razem czas, a teraz… Minho kochanie, ja im nie ufam, wierzę, że wyjdziesz z tego, naprawdę! - ścisnąłem jego długie i smukłe palce.
- Musisz z tego wyjść. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, bo moim życiem jesteś ty. Błagam nie zostawiaj mnie samego. Jeśli odejdziesz chce odejść razem z tobą – przytuliłem jego dłoń do mojego policzka.
- Co pan robi, proszę natychmiast wracać do łóżka! – spojrzałem załzawionymi oczami na starszą pielęgniarkę, która podeszła do mnie i chciała pomóc mi wstać. Nie chciałem odchodzić od ukochanego. Pragnąłem przy nim być.
- Spieprzaj! – warknąłem, na co ona spiorunowała mnie spojrzeniem. Przez chwilę byłem wściekły, ale potem poczułem skruchę. - Przepraszam – dodałem.
- Mówiłam, że to nie był dobry pomysł, żeby dawać was do jednej sali. Twoi przyjaciele tego chcieli. Wiem, że cierpisz, synek – powiedziała, kiedy już przykrywała mnie pierzyną. Oni tego chcieli? Poczułem przeogromną wdzięczność. Byli wobec mnie lojalni, byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi.
- Teraz się rozluźnij – powiedziała i podłączyła mi kroplówkę coś do niej wstrzykując.
Zrobiłem się senny, spojrzałem ostatni raz na Minho i odpłynąłem.
     W nocy obudził mnie huk. Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem grupę lekarzy nad chłopakiem. Wykrzykiwali nazwy jakiś leków i działali bardzo nerwowo.
Czy może Minho się obudził? Popatrzyłem na niego, ale zaraz jęknąłem z przerażenia.
Rzucał się po łóżku w agonii. Boże, nie mogłem na to patrzeć. Mój ukochany umierał, a ja nie mogłem nic zrobić. Tak bardzo chciałem mu w tej chwili oddać swe życie. Pragnąłem, aby był szczęśliwy. Zasłużył na szczęście, był dla wszystkich zawsze taki grzeczny i dobry. To przeze mnie, ja mu to wszystko odebrałem. To ja powinienem zginąć, nie on. Przekręcił się w taki sposób, że leżał do mnie twarzą. Zamieszanie wokół niego nie miało znaczenia. Świat się nie liczył. Zaszlochałem widząc, że jego wzrok jest przytomny, a twarz wykrzywiona bólem i cierpieniem. Gdy spojrzał na mnie uśmiechnął się, co wzbudziło we mnie wzmożone łkanie. Obudził się, był świadomy i nikt nie mógł nic zrobić aby mu pomóc.
- To jego ostatnie minuty – usłyszałem i on też to usłyszał. Nie bał się śmierci. Wiedziałem to, spoglądał na mnie spokojnym i pełnym miłości wzrokiem. Patrzył tak nawet w swej ostatniej godzinie. Kochał mnie, a ja jego. Mimo, że to wszystko przeze mnie. Jak miałem żyć z tą świadomością, że odebrałem życie komuś kogo kocham?
Chwyciłem za strzykawkę, którą zostawiła ów stara pielęgniarka i popatrzyłem na niego. Uśmiechał się lekko, ale nadal cały się trząsł, jednak coraz mniej. Domyślałem się, że odchodzi. Obiecałem, że odejdę razem z nim. Nie potrafiłbym żyć bez niego.
Umierał spokojnie ze wzrokiem pełnym  miłości i uśmiechem na ustach. Nie wyobrażam sobie ani godziny bez jego obecności. Jego drgawki ustały, a usta otwarły się. Nie potrafił złapać powietrza. Zawyłem z rozpaczy, ale w tym zgiełku nikt mnie nie usłyszał. Wbiłem sobie zdrową ręką,  strzykawkę w wenflon i wpuściłem powietrze. Minho nadal patrzył w moją stronę i nagle poruszył ustami. Z ruchu jego warg odczytałem nieme ,,kocham cie”.
- Ja ciebie też! – wrzasnąłem. Usłyszał, bo pokiwał z uśmiechem głową.
Jego powieki opadały ale i moje też. Odchodziliśmy w nadziei, że spotkamy się w lepszym świecie. Ostatnim tchnieniem widziałem jego twarz i całkiem już zamknięte powieki, lecz uśmiech nie zniknął, więc i ja zamknąłem oczy, unosząc kąciki ust ku górze.
Żegnaj, kochanie. Byłeś jedyną osobą, która dała mi tak wielkie szczęście. Pokazałeś mi co to przywiązanie, przyjaźń i miłość. Przepraszam cię także za wszystko. Nie potrzebnie się urodziłem, bo tylko cię skrzywdziłem.
Wierzę, że znajdziemy się razem po drugiej stronie i znów zobaczę twój uśmiech, i wzrok, który wyraża twoją wielką miłość do mnie.
    Mój umysł ogarnęła ciemność, spadałem do ciemnej przepaści, ale nie poczułem bólu - nie poczułem już nic. Widziałem go, czekał na mnie. Dostrzegałem jego sylwetkę coraz wyraźniej  i  traciłem kontakt ze światem…

                                                                                ~***~
    (POV. Onew)
Nie wierzyłem w to co widziałem. Nie potrafiłem tego pojąć. Dlaczego wszyscy moi bliscy odchodzą? Key i Jonghyun po śmierci Taemina i Minho, nie mogli się pozbierać. Zaczęli się kłócić, ale mimo wszystko się kochali. Pewnego dnia spotkali się nad dzika plażą, aby spokojnie porozmawiać. Jonghyun chciał odejść, rzucić to wszystko i zapomnieć. Key w akcje desperacji chwycił go i razem skoczyli z klifu. Chciał aby na zawsze byli razem i żeby nic już nie mogło ich rozdzielić.
Jonghyun zginął rozbijając się o skały i topiąc, a Key przeżył.
Widząc, że zabił swoją jedyną miłość, kupił leki i poszedł na dyskotekę gdzie się upił, a następnie popił garść tabletek wódką. Właśnie włączyłem nagranie, na którym widać ostatnie minuty jego życia, które zostały nagrane przez jakiś pijanych turystów.
    ,,Key wyszedł na zewnątrz klubu, mając szampański humor. Napotkał na turystów i się z nimi przywitał. Nagle upadł na kolana i zwymiotował. Położył się na ziemi i zaczął płakać.
- Jonghyun! – wołał.- Proszę zawołacie Jonghyuna! – krzyczał do turystów, wijąc się na chodniku jednej z ulic i wymiotując.
- Kochałem cię Jonghyun! – krzyczał. – Zawsze będę cię kochał – dokończył z ledwością łapiąc powietrze.
- To przeze mnie, zasługuje na taką śmierć – zwymiotował, płacząc.
- Jonghyun, proszę powiedź, że tu jesteś. Powiedź, że jesteś przy mnie – szlochał próbując wstać, ale potknął się o krawężnik i uderzył głową o beton.
- Dziękuje wam SHINee, za te wszystkie spędzone chwilę. Dziękuje za przyjaźń, zrozumienie i miłość – szeptał, a z jego ust wypłynęła krew.
- Taemin, Minho, Jonghyun idę do was – to były jego ostatnie słowa, potem jego wzrok zastygł w bezruchu."
    Zamknąłem głośno laptop, nie chcąc oglądać dalszej części materiału od policji.
Byłem w rozsypce. Pokłóciłem się z Luną, jedyną osobą która mnie wspierała i którą pokochałem.
Wczoraj byłem u lekarza i okazało się, że mam silny stan depresyjny. Mogę iść na terapie, ale po co? Nic mnie tu już nie trzyma. Przyszedł czas na mnie.
Spakowałem do plecaka wszystkie potrzebne rzeczy:
strzykawkę, leki i alkohol. Wyszedłem z domu nawet, nie zamykając drzwi.
Postanowiłem umrzeć jak lider, czując ból wszystkich członków zespołu. Stałem przed światłami i czekałem na nadjeżdżający samochód. Gdy nadarzyła się taka okazja, wypadłem z chodnika wprost na maskę. Poturbowało mnie trochę i chyba zwichnąłem nadgarstek, ale nic więcej mi się nie stało.  Następnie udałem się na klif. Popatrzyłem na otchłań, rozciągającą się pod moimi stopami. Chcę do nich dołączyć, zawsze byliśmy razem. Byli moimi przyjaciółmi. Wyciągnąłem z plecaka rzeczy, które zapakowałem. Popiłem tabletki alkoholem i wstrzyknąłem sobie powietrze do żył, nabrałem rozpędu i skoczyłem.
Leciałem czując wiele emocji, tak jakbym przeżywał to co każdy z nich, ale to właśnie chciałem poczuć. Wpadłem w wodę z wielkim pluskiem. Słona ciecz  dostawała mi się do płuc, drażniąc przełyk. Poczułem się przez chwilę rozżalony z powody Luny, ale szybko odpędziłem od siebie tę myśli. Chciałem umierać w spokoju, czując ich ból, jednocząc się z nimi. Opadałem na dno, ostatnimi resztkami sił popatrzyłem przed siebie i wtedy ich zobaczyłem… Taemin, za którym stał radosny Minho, machał do mnie. Obok nich pojawił się Jonghyun z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, trzymający za rękę Key, który rozpromieniał swoją brzoskwiniową cerą głębiny morza.
Uśmiechali się do mnie. Przypomniało mi się, jacy byliśmy  kiedyś szczęśliwi.
Teraz znów się spotkamy i pozostaniemy ze sobą na zawsze.
Tak, jeszcze chwila chłopaki. SHINee mimo wielu przeszkód będzie istnieć na zawsze.
Widziałem ich coraz słabiej, przestałem cokolwiek czuć, ogarnęła mnie ciemność, ale w tej czerni, nadal widziałem ich uśmiechy, które powiodły mnie w stronę światła…