Prolog
Miałyśmy wstawić świątecznego one shota i pewnego razu zaczęłyśmy rozmawiać o tym, co każda z nas mogłaby napisać. Puściłyśmy przy tym wodze wyobraźni i zboczyłyśmy na inny temat. Wymyślanie co może być w tym zawarte, sprawiło nam taką przyjemność, że zdecydowałyśmy się napisać opowiadanie.
Był to nasz wspólny pomysł, więc postanowiłyśmy, połączyć siły i pisać je razem.
Wstawiamy prolog, jeśli się spodoba i zaciekawi będziemy pisać kolejne rozdziały. ^_^
Bardzo prosimy o komentowanie, bo to niezwykle pomaga w pisaniu.
~Mańka i Zośka
Był późny wieczór, wręcz noc. Niebo było ciemne, zachmurzone. Stałem pod murem pewnej korporacji. Dni jej szefa były już policzone. Krople deszczu skapywały na moją skórzaną, czarną kurtkę, wydając charakterystyczne dźwięki. Westchnąłem ciężko, przeczesując wilgotne włosy i spojrzałem w górę. Budynek, który obserwowałem oświetlała jedynie latarnia stojąca na rogu ulicy. W środku nikogo nie było. Ludzie skończyli już swoją pracę. Tylko w jednym z okien nadal świeciło się słabe światło. To właśnie on tam był. Obserwowałem go od paru dni i już wiedziałem, że zawsze ostatni opuszcza biuro.
Stojąc tam jakiś czas uznałem, że należy wkroczyć do akcji. Czekanie się opłacało,
ponieważ szansa, że jacyś świadkowie mogliby to zobaczyć, znacznie się wtedy
zmniejszyła. Nie chciałem przechodzić przez główną bramę. Wchodziłem od tyłu.
Musiałem przeskoczyć przez średniej wysokości ogrodzenie, aby dostać się na
plac budynku. Nie sprawiło mi to większego problemu. Wspiąłem się na mur, lecz
szybko z niego zeskoczyłem widząc, że światło w oknie nagle zgasło.
- Cholera - zakląłem pod nosem - zbyt długo zwlekałem.
Wiedziałem, że nie mam ani chwili do stracenia.
Postanowiłem nie czaić się już więcej i prędko wykonać
zadanie, zanim wszystko mi się spieprzy. Szybko przeskoczyłem przez przeszkodę,
dzielącą mnie od posiadłości. Nie zastanawiając się długo wyjąłem pistolet z
kabury, przypiętej do pasa i podążyłem w stronę wejścia.
Nie miałem czasu na zabawy w podchody. Jednym sprawnym
kopniakiem otworzyłem drzwi i rozejrzałem się wokół. Nikogo nie było. Zdziwiło
mnie to, gdyż myślałem, że zaraz po wejściu wpadnę na uzbrojoną po zęby
ochronę. Poczułem się zażenowany, ponieważ wszystko wskazywało na to, że
dzisiaj się nie zabawie. To zbyt proste jak dla mnie. Potrzebowałem adrenaliny,
a ostatnio coraz mniej miałem okazję ją poczuć. Przechodząc przez zupełnie
ciemny korytarz, próbowałem znaleźć schody. Starałem się być tak cicho, jak
tylko potrafię. Z bronią w dłoni, powoli stąpałem po schodkach. Kiedy znalazłem
się na piętrze, usłyszałem kroki. Schowałem się za ścianą czekając na swoją
ofiarę. Gdy był już na tyle blisko abym móc go schwytać, usłyszałem dźwięk
telefonu. Zatrzymał się i odebrał go. Z tego co udało mi się usłyszeć, musiał
wrócić do swojego biura. Pomyślałem, że teraz będzie jeszcze prościej, bo mogę
zajść go od tyłu. Upewniając się, że zniknął za rogiem zacząłem skradać się za
nim. Sprzątnięcie go, będzie teraz dziecinnie proste. Kroczyłem za nim
cichutko, niczym tygrys za bezbronną antylopą. Słyszałem tylko jego rozmowę
przez telefon. Nagle przeklną głośno otwierając z zamachem drzwi do swojego
gabinetu. Wpadł do niego jak huragan. Rozrzucał papiery, szukał czegoś, a ja
przyglądałem mu się przyczajony, przez uchylone drzwi. Wiedziałem, czego nie
może znaleźć. Kiedy skończył rozmowę rzucił wściekły telefonem o ścianę. Był
tak pochłonięty dokumentami, że nawet nie zauważył jak wszedłem do pomieszczenia.
Oparłem się nonszalancko o framugę drzwi i patrzyłem zirytowany na jego
poszukiwania. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki białą kartkę złożoną kilka razy,
następnie ją wyprostowałem i postanowiłem pomęczyć trochę swoją ofiarę.
- Tego szukasz? – rzuciłem lodowatym głosem. Zerwał się z
miejsca przerażony i złapał za klatkę piersiową. Spojrzał na mnie takim
wzrokiem, jaki najbardziej lubiłem, przed wykonaniem egzekucji.
- Kim jesteś? - wyrzucił z siebie, łapiąc głośno oddech.
Cofnął się do tyłu wpadając na ścianę.
Uśmiechnąłem się szyderczo i zrobiłem kilka kroków do przodu wyciągając broń.
Widząc ją, przełknął głośno ślinę, a jego źrenice w napływie paniki zrobiły się
mniejsze niż dotychczas. Machałem nią jak niegroźną zabawką. Widziałem
śmiertelny strach w jego oczach. Przybliżyłem się przykładając pistolet do jego
skroni. Drugą ręką pomachałem mu świstkiem papieru przed twarzą.
-Skąd to masz? - zapytał głosem drżącym z przerażenia. Był
cały roztrzęsiony, po czole spływały mu krople potu, a oddech stawał się coraz głośniejszy. Wiedziałem,
że od tego dokumentu zależy całe jego życie.
Widząc, że nie jestem skory do rozmów, próbował się ratować.
- Czego chcesz? – zajęczał.
- Twojej śmierci, zadowala cię taka odpowiedź? - spytałem
wkładając kartkę z powrotem do kieszeni, wolną ręką ściskając go za gardło na
tyle mocno, że z trudem łapał oddech.
- Proszę, oszczędź – wydyszał ostatkiem sił, a ja zaśmiałem
się na te słowa.
Czy człowiek, który nie miał litości dla nikogo, właśnie
prosi mnie o ułaskawienie?
Nie chciałem dłużej tego ciągnąć, więc pociągnąłem za spust,
Po gabinecie rozległ się krzyk przerażenia, zmieszany z hukiem wystrzeliwanej
kuli. Mężczyzna upadł bez życia na podłogę. Odsunąłem się z odrazą na widok
kałuży szkarłatnej cieczy, która wciąż się powiększała. Nie miałem zamiaru
nawet plamić sobie butów krwią, takiego śmiecia. Skierowałem się do wyjścia z
uśmiechem satysfakcji. Misja wykonana. Nie miałem wyrzutów sumienia, to była
moja praca. Z resztą to nie był człowiek niewinny. Sam skrzywdził wielu nieszkodliwych
ludzi. Zasługiwał na śmierć. Zabijając go, być może uchroniłem kogoś bez winny
przed niesłuszną karą.
Przy drzwiach wejściowych jeszcze raz rozglądnąłem się wokół
stwierdzając, że mogę spokojnie wycofać się z budynku. To było naprawdę dziwne,
że nikt nie pilnował takiej szychy, sprawiając tym samym, iż ta stała się łatwą
ofiarą. Deszcz na szczęście przestał padać, chmury rozeszły się, a na
granatowym niebie pojawiły się małe, świecące punkciki zwane gwiazdami.
Ucieszyłem się, bo byłem już wystarczająco przemoczony. Przeskoczyłem przez mur
i znów znalazłem się na ciemnej ulicy oświetlanej jedynie przez samotną
latarnię. Powolnym krokiem, nie zwracając uwagi na kałuże, szedłem w stronę
mojego pojazdu. Wskoczyłem na czarny ścigacz, założyłem tego samego koloru kask
i ruszyłem z piskiem opon przed siebie. Czułem jak chłodny wiatr smaga moje
ciało, mimo tego, że było okryte specjalną skórzaną kurtką. Nabierając
szybkości, czułem nieograniczoną wolność i lekką adrenalinę. Wjeżdżając na
dwupasmówkę rozpędziłem się, a warczący silnik mojego ścigacza można było
usłyszeć pewnie na drugim końcu miasta. Z daleka zamigotała sygnalizacja
drogowa. Na moją twarz wstąpił zawadiacki uśmieszek, gdy zobaczyłem czerwone
światło. Nie zwróciłem na nie uwagi, tylko przejechałem nie zwalniając ani
odrobinę. Nie dało mi to jednak żadnej satysfakcji, ponieważ drogi i ulice o
tej porze były puste. Miasto zapadło w głęboki sen. Lubiłem noc. Była moją
jedyną partnerką, pod której osłoną dokonywałem zbrodni, a ona była ich świadkiem.
Nie minęło dużo czasu jak znalazłem się przy osiedlu na którym znajdowało się
kilka niewysokich budynków. Zatrzymałem się pod jednym z nich. Z pozoru,
wyglądał jak zwykła kamienica, nie wzbudzająca żadnych podejrzeń. Zaparkowałem
mój pojazd przy kamiennym krawężniku i wszedłem do środka. Było ciemno, ale ja
często poruszałem się w ciemnościach, więc nie sprawiało mi to dużego problemu.
Poza tym znałem tę drogę na pamięć. W budynku nie mieszkał ani nie przebywał
nikt z cywili, ani jakieś inne nieproszone osoby z zewnątrz. Ludzie trwali w
przekonaniu, że nie nadaje się ona do zamieszkania, z powodu swojej starości.
Byli w ogromnym błędzie. Podziemia tych oto kamienic to jedna wielka baza, w
której nasi naukowcy konstruują takie bronie, preparaty, urządzenia i gadżety o
jakich się nawet ludziom z policji nie śniło. Cała posiadłość została wykupiona
przez mojego szefa z obawy przed niepożądanymi gośćmi. Nikt nie mógł dowiedzieć
się o jej istnieniu. W innym wypadku przypłaciłby za to swoim życiem. Wspiąłem
się po schodach na drugie piętro i rozglądając się, podszedłem do jednych z
drzwi. Nie były one zamknięte, a z wnętrza zdało się usłyszeć odgłosy
świadczące o czyjejś obecności. Wszyscy papierkowi pracownicy udali się do
domów, a agencji na misje. Było pusto jak nigdy. Późnymi porami zawsze tu
wrzało. Teraz w biurze pozostał jedynie Park Sun Jong - sekretarz,
odpowiedzialny za wypełnienie dokumentów, oraz nasz szef. Oni jako ostatni
zazwyczaj, opuszczali budynek. Nacisnąłem pewnie klamkę i wszedłem do środka.
- Minho, jak dobrze, że już jesteś - powitał mnie, znudzony
Onew, siedzący przy biurku, na którym leżała sterta papierów. Wyglądał jakby
zaraz miał je wszystkie porozrzucać i podpalić.
- Jinki? Co ty tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być już
w domu? – zapytałem zdziwiony, ściągając z ramion kurtkę.
Szatyn spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, zsuwając okulary
bardziej na nos.
- Powinienem, ale nasz kochany Sunjong musiał nagle wyjść i
oczywiście to ja byłem zmuszony go zastąpić - oznajmił ironicznie - nie wiem co
wy byście beze mnie zrobili – westchnął, po chwili wracając do wcześniejszej
pracy.
Uśmiechnąłem się lekko. Cały Jinki, nasz grupowy ,,ojciec’’.
Zawsze służył pomocą, mimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądał jakby sam jej
potrzebował. Nigdy nie zostawiał nikogo w potrzebie i jak na swój zawód był
nadzwyczaj grzeczny i kulturalny. Do tego był najbardziej spokojnym człowiekiem
jakiego znałem, lecz kiedy znajdowała się taka potrzeba, potrafił zmienić się w
maszynę do zabijania. Ludzie z niewtajemniczonego środowiska, widzieli Jinkiego
jako zabawnego, niezdarnego chłopaka, ale w pracy wykazywał się niezwykłą
precyzją i oponowaniem.
- A właśnie. Jak misja? - spytał nie odrywając wzroku od
dokumentów.
- Jak zwykle, wszystko poszło zgodnie z planem –
odpowiedziałem, opierając się o parapet i upijając łyk kawy, którą wcześniej
wyciągnąłem z automatu - tylko nie mów, że we mnie wątpiłeś, hyung.
- W ciebie? Nigdy. Przecież wiem, że każda twoja misja jest
drobnostką, która nawet nie zdołała chociaż trochę napędzić ci stracha-
skwitował z uśmiechem, spoglądając na mnie znad okularów - Powinieneś pójść do
szefa. Mówił, że ma dla ciebie kolejne zadanie.
Mimowolnie się ucieszyłem, bo zapowiadało to kolejne zajęcie
i odrobinę rozrywki. Przynajmniej nie będę nudził się w domu, udając przed sąsiadami,
że jestem studentem architektury.
- Właśnie się do niego wybierałem. Dzięki.
Odstawiłem plastikowy kubeczek na blat i skierowałem się w
stronę gabinetu. Zapukałem lekko i słysząc ciche "wejść", otworzyłem
drzwi. Pomieszczenie to posiadało jedno duże okno, w tej chwili zasłonięte do
połowy roletą w kolorze ciemnej zieleni. Widok z niego obejmował dużą rzekę,przepływającą
przez miasto i most znajdujący się na niej. Przy jednej ze ścian stał regał z
książkami. Na środku pokoju było duże biurko, a za nim na czarnym fotelu
siedział starszy, ale jak na swój wiek bardzo umięśniony mężczyzna. Był ubrany
w ciemny garnitur, który komponował się z jego czarnymi, ale lekko siwymi
włosami. Był zajęty pisaniem czegoś na komputerze. Gdy podszedłem bliżej,
spojrzał na mnie, a ja ukłoniłem się lekko.
- Misja wykonana - oznajmiłem, na co on uśmiechną się, a
wokół jego oczu pojawiły się kurze łapki. Lubiłem go. Wiedziałem, że darzy mnie
zaufaniem, dlatego starałem się wszystkie zadania wykonywać perfekcyjnie.
- Cieszę się, Minho – odparł wstając z fotela. Podszedł do
okna i odsłonił bardziej roletę, spoglądając w ciemne niebo.
- Słyszałem, że masz dla mnie nowe zadanie - przerwałem
ciszę.
- To prawda. Nie będzie to takie proste jak zazwyczaj. Jest
bardzo ważne, więc postanowiłem powierzyć je tobie, jako mojemu najlepszemu
człowiekowi. - Uśmiechnąłem się lekko na te słowa. Czułem się dumny z tego, że
jestem jedną z bardzo wielu osób dobrze przeszkolonych, którą tak bardzo
docenia. Wiedziałem, że moja ciężka praca nie idzie na marne. Cieszyło mnie to,
że w końcu w moje ręce wpadnie zlecenie, pełne ryzyka i niebezpieczeństw.
- Usiądź i posłuchaj mnie uważnie - odwrócił się i poluzował
czerwony krawat. Wskazał dłonią na krzesło na przeciwko biurka, odchodząc od
okna i następnie zajął swoje miejsce. Wykonałem polecenie i wsłuchiwałem się
uważnie w jego słowa.
- Szkolenie nowych ludzi bywa bezsensowne i kosztowne.
Najczęściej giną w pierwszych misjach. Myślałem o tym, że mogą źle przechodzić
treningi i nie potrafią dobrze ocenić sytuacji zagrożenia. Jednak wczoraj
zginęło dwóch naszych doświadczonych ludzi z zachodu. Przeanalizowałem całą
sytuację i doszedłem do wniosku, że potrzebujemy broni nowej generacji…
- Przecież dysponujemy sprzętem lepszym niż policja, nawet
niż tajne służby państwa! – przerwałem mu, za co spiorunował mnie wzrokiem.
- Wiem, nasi naukowcy w podziemiach opracowują naprawdę
dobre sprzęty, ale to nie chodzi o to. Chciałbym abyśmy mieli coś
niesamowitego, nowego, czego nikt się nie spodziewał. Aby z taką bronią nawet
niezbyt dobrze przeszkoleni ludzie siali postrach. - Patrząc tak na niego,
widziałem w jego oczach rządze krwi i władzy.
- Potrzebujemy kogoś, dzięki komu będziemy niepokonani i w
końcu uzyskam władzę nad państwem, a wszyscy będą zależni od moich decyzji. –
Oparł się wygodnie na fotelu i spojrzał na mnie.
- Nie myśl sobie, że wykonasz swoją robotę za darmo. Wiesz,
że cię lubię, dlatego jeśli wszystko się uda, zostaniesz hojnie nagrodzony,
chociaż z reguły tego nie robię. – Popatrzyłem na niego nieco zdezorientowany.
Wiedziałem, że działamy po to by uzyskać władzę nad miastem i wprowadzić
porządek, ale nie domyślałem się, że jego ambicje sięgnął aż całego państwa.
- Co ja mam zrobić? – zapytałem nie ukrywając ciekawości.
- Jutro grupa szpiegów porwie Lee Sang Hyeona, gdy ten
będzie wracał do domu.
- I co to niby ma mieć wspólnego ze mną i po co nam on?
- Jest to konstruktor, informatyk i inżynier w jednym. W
swoim życiu już wiele udało mu się osiągnąć. Jest to osoba, której potrzebuję.
Zmusimy go do współpracy z nami. Stworzy dla nas wspaniały asortyment.
Jednakże, jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że zechce nam pomóc. Słynie ze
swej upartości i uczciwości, ale ma pewną słabość. Jest nią rodzina. Jeśli coś
miałoby się stać jego bliskim na pewno ulegnie. Pomyślałem o szantażu. Tobie
przydzielam porwanie, małe katowanie jego żony i ewentualne zabicie jej, gdyby
nasz doktorek sprawiał problemy. Dla ciebie to przecież nic wielkiego. Masz
duże doświadczenie. – Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia, słysząc jego słowa.
- Nie ma mowy – rzuciłem natychmiast lodowatym tonem – wiesz
dobrze, że wyznaję zasadę nietykania kobiet ani jej nie uderzę, ani tym bardziej nie
zabiję – wysyczałem jadowicie, co bardzo zaskoczyło mojego szefa. Zazwyczaj
byłem mu posłuszny i wykonywałem chętnie zlecenia, ale wiedział o moich
regułach i chyba nie myślał, że jak naobiecywał mi jakiś nagród, to nagle je
zmienię.
- Minho, taka zasada nie czyni z takiego bezwzględnego
mordercy jak ty, kogoś szlachetnego – powiedział spokojnym tonem manipulanta.
- Wiem o tym dobrze, nie chcę być wcale jak to wspomniałeś -
szlachetny. Nie w tym wcieleniu. – Wyjaśniłem nieco poddenerwowany. Mówić mu
więcej i tłumaczyć dlaczego tak właśnie postępuje nie zamierzałem. To była
tylko i wyłącznie moja sprawa. Zmierzyłem go jeszcze raz chłodnym wzrokiem i wstałem gwałtownie.
- Widzę, że nic tu po mnie – warknąłem i odwróciłem się w
kierunku drzwi.
Chwyciłem za klamkę, wdychając głęboko powietrze ze
zdenerwowania jakie mnie ogarnęło.
- Czekaj! – wstał pośpiesznie, głośno odsuwając fotel.
- A co powiesz na zamianę, zamiast żony, zajmiesz się synem!
– zawołał desperacko, na co zaśmiałem się pod nosem. Tak bardzo mu zależy na
tym, abym ja podjął się tego zadania, że zdecydował się dla mnie zmienić plany?
Może sam siebie nie doceniam? Muszę być naprawdę dobry w te klocki.
Odwróciłem się powoli z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
- Więc, przejdźmy do konkretów – wróciłem na swoje miejsce,
powolnym krokiem.
Coś mi się wydaje, że jednak podejmę się tej misji i
będzie ona inna niż jakiekolwiek wcześniej.